sobota, 23 maja 2015

XXIII. Czas zawsze płynie do przodu

            Skradała się cicho, ostrożnie stawiając każdy krok, jakby w obawie, że podłoże nagle ucieknie jej spod stóp. Była pewna, że mężczyzna jej nie zauważył – jej obecność kryły drzewa, zza których obserwowała spacerującego po ubitej ścieżce przyjaciela. Używając siły własnej wyobraźni bezszelestnie wzbiła się w powietrze, by po chwili przykucnąć na gałęzi znajdującej się nad ścieżką. Jasnowłosy mężczyzna nie zauważył jej – a przynajmniej tak jej się wydawało.
Zrobiła jeszcze dwa kroki, uważając by nie doleciał do niego żaden dźwięk i znalazła się dokładnie nad nim. Skoczyła na dół.
- Mam cię! – Sen niespodziewanie spojrzał w górę i złapał ją w ramiona ze śmiechem. Siedmioletnia dziewczynka odpowiedziała mu dźwięcznym jak dzwoneczki głosem.
- Jak ty to robisz?! – udała złość, jednak w jej oczach krył się błysk rozbawienia. Wpatrywała się w niego niemal z czcią – był jej najulubieńszym, najlepszym przyjacielem i towarzyszem zabaw. Miała dość poważnej Niani, która zwykle się nią opiekowała i kazała jej się uczyć.
- Nie powiem! – chciał się z nią droczyć, lecz po chwili znieruchomiał i postawił ją na ziemi. Spojrzał na nią z obawą, jednak ona nie zauważyła tego spojrzenia.
- Twój ojciec dzisiaj nas odwiedzi – powiedział, starając się zachować obojętny ton głosu. Ze smutkiem obserwował jak w jej oczach zapalają się świetliki szczęścia, a szczery uśmiech przywodzi na wspomnienia dawne czasy i inną osobę.
- Nareszcie! – zawołała ze szczerym entuzjazmem. – Chodź, Śnie, musimy się przygotować!
Puściła się biegiem w stronę zamku, a zrezygnowany Sen podążył za nią.
Czuł, że dzisiaj znowu dziewczynka narobi sobie nadziei, a później jej ojciec ją zgasi, i przestanie się uśmiechać, na parę dni, może tygodni. Śmierć bardzo rzadko ją odwiedzał, zresztą – co tu się oszukiwać – odwiedzał Sen, a nie swą córkę. Był zły na swojego brata, lecz jednocześnie wszystko rozumiał.
Senna była bardzo podobna do swej matki – rysy twarzy i oczy miała niemal identyczne. Po ojcu odziedziczyła kolor prostych jak nitki włosów i może jakiś niewytłumaczalny błysk w oczach. Tak żywa, tak radosna…
Patrząc na nią można by powiedzieć, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Jednak to były tylko pozory – Sen dobrze wiedział jak bardzo raniła ją obojętność, którą obdarzył ją ojciec,. Nie wiedziała co jest tego powodem, ani co się stało z jej matką – gdyby wiedziała musiałaby się wtedy zmierzyć nie tylko z obojętnością Śmierci, ale również z jego innymi uczuciami. A Sen nie chciał na to pozwolić. Obiecał coś Lenie, i nie mógł dopuścić do tego, by jej głupi ojciec ją zranił.
Czekali na gościa w przestronnym holu. Sen zauważył, że mimo, iż Senna zwykle jest bardzo otwarta, to teraz jakby skurczyła się w oczekiwaniu. Stanęła nieco za nim, trzymając rączką rękaw jego czarno-złotej szaty. Jej Niani nie było, lecz najwidoczniej ona wybrała dla niej strój – szarą, rozkloszowaną spódniczkę w kratkę, podkolanówki i olśniewająco białą koszulę z kołnierzykiem. Sen uśmiechnął się w duchu – z Senny była mała chłopczyca i nie przepadała za spódniczkami, a tym bardziej sukienkami. Toczyła o to wojny z Nianią – stworzoną przez Sen istotą, która opiekowała się nią, gdy Sen nie miał na to czasu. Dziewczynka bardzo przypominała mu jej matkę, lecz w odróżnieniu od Śmierci, jemu to nie przynosiło bólu, wręcz przeciwnie, czuł radość widząc, że mimo odejścia Leny jej część nadal istnieje.
Drzwi rozwarły się, a w nich stanął ubrany od stóp do głów w czerń mężczyzna. Kątem oka Sen zauważył, że dziewczynka opuściła wzrok na posadzkę.
Śmierć miał na sobie czarny płaszcz i kapelusz, a spod kapelusza błyszczały złowrogo jego oczy. Sen nie zdziwił się, że Senna jest przestraszona. Jej podniecenie nagle zniknęło, zastąpione przez niepewność.
Śmierć zrobił parę kroków do przodu, ściągając kapelusz i wbijając spojrzenie w swego brata.
- Witaj, Śnie – powiedział cicho, na co tamten wciągnął głośno powietrze, piorunując go wzrokiem.
- Witaj, Śmierć. Razem z Senną oczekiwaliśmy twojego przybycia – chciał spróbować zmusić go, by chociaż na nią spojrzał, lecz tamten uparcie patrzył przed siebie, jakby jego córki tam nie było.
- Bardzo się śpieszę. Nie zostanę długo – oznajmia ponurym głosem – zresztą jego głos od siedmiu lat był niezmienny.
- Mam nadzieję, że uda nam się ciebie namówić na obiad.
- Nie sądzę, abym mógł zostać. Mam dużo pracy – w jego głosie słychać było chłód. Sen ledwo opanował chęć uderzenia go zaciśniętą nagle pięścią.
- Proszę, Śmierć – wbił w niego błagalny wzrok, na co mężczyzna kiwnął tylko głową. – Zapraszam do salonu. Masz ochotę na coś do picia?
- Nie – odpowiedział mu i skierował się w stronę jednego z pokoi dziennych. Tam usiadł na fotelu, naprzeciw Snu i Senny, która nadal nie patrzyła na jego twarz, tylko schowała się w pelerynie Snu.
- Jak się czujesz? – zapytał Sen, zaciskając kurczowo dłoń na dłoni dziewczynki.
- Świetnie – lakoniczna odpowiedź Śmierci była do przewidzenia.
- Senna, skarbie, chyba Niania pojawiła się w zamku. Bądź tak miła i jej poszukaj, dobrze? Powiedz, że mamy gościa.
Dziewczynka skinęła głową i wyszła z pokoju patrząc uparcie na swoje stopy. Gdy drzwi się zamknęły Sen wybuchnął.
- Mam już tego dosyć! Nie mógłbyś się chociaż do niej odezwać? Nie proszę cię, byś zabrał ją ze sobą, ale… cholera jasna, to twoja córka!
- Myślałem, że tą kwestię mamy wyjaśnioną – odpowiedział Śmierć. – To ona odebrała mi moją żonę. Gdyby nie to dziecko…
Z trudem zaczerpnął powietrza, czując, jakby jego serce rozpadało się na małe kawałeczki. Musiał wziąć się w garść – a przynajmniej zachować takie pozory.
- Gdyby nie to dziecko, Lena nadal by żyła. Nienawidzę jej i nie mam zamiaru utrzymywać z nią jakiegokolwiek kontaktu. Przychodzę tutaj tylko z grzeczności jaką do ciebie żywię, oraz aby dopilnować, by jej moc nie dała ci się we znaki – dokończył głosem bez emocji.
- Mylisz się. Lena odeszła, bo tego chciała. Senna nie jest niczemu winna. Ona potrzebuje ojca, Śmierć. Nie czujesz jak bardzo cię kocha? Nawet nie masz pojęcia jak wyczekuje twojej kolejnej wizyty, chociaż traktujesz ją z taką nienawiścią. – westchnął – A co do Leny… Ona była świadoma, z czym się wiąże ten poród. Nie obwiniaj dziecka za coś, na co nie miała wpływu.
- Przestań pieprzyć! – krzyknął Śmierć. – Wyssała z niej całe życie. Nie czujesz tego? Nie czujesz jej aury? Ona… Jej moc wydobywa się z niej przez cały czas, a jednak jest taka opanowana. Mogła od początku ją kontrolować. Lena wcale nie musiała umierać…
- Nie wierzę w to, co słyszę, Śmierć. Myślisz, że ona z premedytacją ją zniszczyła? Myślisz, że za nią nie tęskni?
- Nie muszę o tym z tobą rozmawiać. Chcę tylko dopilnować, by nie miała styczności z żadnym żywym światem. Mam dość kłopotów. Masz ją trzymać z dala od żywych.
- Chcesz, by całe życie spędziła  w zamknięciu? Tak nie można – odpowiedział Sen skrzywdzonym głosem.
- Nie będę dyskutował na ten temat – uciął Śmierć, gdy Senna weszła do pokoju. Spojrzała na niego nieśmiało, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Pragnęła jednego spotkania ich oczu. Marzyła o jednym uścisku, albo chociaż ciepłym powitaniu. Za każdym razem.
I za każdym razem się zawodziła.
Wieczorem przyszła do swojego przyjaciela, chcąc usłyszeć od niego obietnicę miłych snów. Kiedy przed nim stanęła przyszło jej do głowy pytanie. Zresztą to pytanie dręczyło ją od bardzo dawna, lecz nie miała odwagi, by zapytać się o to na głos.
- Śnie?
- Tak, słońce? – popatrzył na nią łagodnie. Jej usta wykrzywione były w podkówkę, a z jej serca emanował smutek.
- Dlaczego on mnie nie lubi? –zapytała z powaga.
- To nie tak! Twój ojciec… - zastanawiał się co ma jej powiedzieć. – po prostu bardzo przeżył stratę twojej matki. Myślę, że nadal to przeżywa.
- Ale zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził.
- Nie, Senna. Wiesz… - przykucnął, tak, by jego oczy znalazły się na wysokości jej. – Czasami ludzie się gubią. I zanim z powrotem odnajdą właściwą drogę, muszą trochę pobłądzić.
- Mój tatuś nie jest człowiekiem – jej dolna warga zaczęła drżeć, lecz przygryzła ją, byle tylko nie okazać jak bardzo jest nieszczęśliwa. Sen niemal uśmiechnął się słysząc jej słowa.
- Wystarczy, że jest do nich podobny.
Nie wydawała się zbyt przekonana jego odpowiedzią.
- Jak długo można błądzić?
Sen uśmiechnął się do siebie, kiedy przypomniał sobie o tym, jak długą wędrówkę Śmierć odbył, by w końcu być z Leną.
- Bardzo długo. Ale gwarantuję ci, że w końcu każdy się odnajduje – pogłaskał ją długimi palcami po policzku i wstał. – Czas spać.
            Czuł jak bardzo niespokojna była w nocy. Niemal słyszał jej przyspieszony oddech, a przed oczami miał obrazy, które samowolnie wtargnęły do jej snu. Beznamiętna twarz ojca, tak obojętna, jakby w ogóle jej nie zauważał. Sen skupił się na odganianiu tej wizji z jej umysłu. W zamian za to, w jej śnie zawitała inna postać.
Jej matka.
            Senna siedziała na jej kolanach, wpatrując się w jej twarz, oczarowana. Znała wygląd mamy na pamięć – śniła jej się niemal codziennie. Była taka piękna. W snach zawsze się uśmiechała. Głaskała ją delikatnie po włosach, mówiła, że ją kocha i, że ciągle jest przy niej. Jak każdy dobry sen, sprawiała, że każdego poranka dziewczynka uśmiechała się szeroko, a uśmiech ten mógł zgasnąć jedynie wtedy, gdy jej myśli odwiedzał koszmar jej ojca.
Czasami to on zwyciężał. Ale nawet najgorszy sen, nawet najgorsze wspomnienie nie mogło sprawić, by Senna przestała kochać Śmierć. Nigdy w życiu nie pozbyłaby się tego uczucia, ani nadziei na to, że w końcu doczeka się jego odwzajemnienia.
Czas jednak płynął, niczym rwąca rzeka, a spełnienia jej marzenia nie było widać nawet na dalekim horyzoncie. I chociaż wydawać się mogło, że zachowanie Śmierci w stosunku do córki jest zrozumiałe, a przynajmniej przewidziane, to ani Sen ani Śmierć nie pomyśleli, że sama Senna nie miała zamiaru czekać w nieskończoność, aż jej ojciec obudzi się z rozpaczy. Im była starsza, tym więcej rzeczy rozumiała i traciła to bezwarunkowe uwielbienie ignorującego ją ojca. Z biegiem lat nauczyła się czuć coś, czego nigdy wcześniej nie odczuwała – gniew. Złość na mężczyznę, w którego zapatrzona była przez tyle lat. Irytacja na bezwzględny zakaz opuszczania Śnienia. Tęsknota za życiem, które przychodziło do niej w snach, za byciem wolną i przez nikogo nie ograniczoną.
            Senna miała już szesnaście lat. Szesnaście lat, w czasie których była i radosna i nieszczęśliwa, spełniona i czująca niedosyt. Lata spędzone na zabawach i nauce.
Nie była już małą dziewczynką. Powoli stawała się kobietą – jej zmiany widoczne były gołym okiem. Kruczoczarne włosy spływały do jej pasa, duże oczy zaskakiwały zieloną głębią, ciało zaokrąglało się, blada skóra przywodziła na myśl arystokratkę. Im była starsza, tym bardziej dawało się we znaki podobieństwo do swej matki. A po ojcu, oprócz kilku szczegółów w jej aparycji odziedziczyła uparty charakter. Sen mógł z łatwością stwierdzić, że Senna i Śmierć wewnętrznie są tacy sami – może prócz tego, że jej psychika była nieco odporniejsza, silniejsza. Charakterem w ogóle nie przypominała matki – była nieustępliwa, wciąż psociła – doprowadzając tym jej Nianię do szaleństwa. Wszędzie było jej pełno – prócz tych momentów przed i po odwiedzinach ojca, kiedy zamykała się w pokoju i uparcie odmawiała wszelkiej rozmowy, a kiedy do takowej się ją namówiło, była nieznośna i niemiła.
Lecz najważniejsze, że dobrze wiedziała kim jest – i była z tego naprawdę dumna. Była dumna ze swojej mocy, która powoli rozwijała się i dawała we znaki, chociaż była ona również jej przekleństwem, przez które nigdy nie będzie mogła zasmakować ludzkiego życia, do którego tak bardzo ją ciągnęło.
Ucząc się wykorzystywać swoje wady i zalety, Senna potrafiła jednak namówić Sen do wszystkiego – nie mógł odeprzeć jej uroku i wdzięku. Zawsze, kiedy czegoś chciała robiła smutną minę, wypychając nieco do przodu dolną wargę – to była jej najcięższa artyleria, i mimo, że Sen poznał się na jej sposobach, zawsze to na niego działało.
            Obiektem znajdującym się w środku Wszechświata Senny był właśnie Sen. Podkochiwała się w nim odkąd skończyła trzynaście lat, i przypadkiem znalazła w bibliotece romanse. Czytała z zaczerwienionymi policzkami o losach bohaterów, odkrywając powoli to, na czym tak bardzo zależało ludziom – bliskość drugiej osoby, ale nie taka zwykła, tylko ta bezgraniczna. Pamiętała, jak siedząc wieczorami w bibliotece nadstawiała uszu, czy nie zbliża się żaden sen. To, co wtedy było jedynie dziecięcą fascynacją i fantazją, zmieniło się wraz z jej wejściem w dorosłość w pociąg i realną potrzebę. Dlatego też Senna, wykorzystując jak tylko mogła swoje wdzięki nęciła subtelnie swojego przyjaciela.
            Jej Niania, na oko czterdziestoletnia kobieta, która oczywiście nigdy bardziej się nie postarzała stała nad nią. Miała trochę zmarszczek w kącikach ust i miłą twarz, była nie za chuda i nie za gruba, oraz Senna mogła z łatwością stwierdzić, że była najżwawszą osobą jaką spotkała. Może oprócz Cauchemara, który prócz Snu w dzieciństwie stanowił jej głównego partnera psot, za które Niania dostawała białej gorączki.
- Możemy już skończyć? – zapytała Senna znudzonym głosem.
- Nie, zostały jeszcze dwa zadania – odpowiedziała jej surowo, a dziewczyna przeniosła z powrotem wzrok na podręcznik. Lekcje francuskiego były dla niej męczarnią, bo chociaż miała dar do języków, i natychmiastowo zapamiętywała zarówno słowa jak i gramatykę, to język francuski po prostu ją irytował. Oprócz tego znała niemiecki, angielski, włoski, chiński i wiele innych – pierwiastek nieskończonych istot dawał jej możliwość natychmiastowego uczenia się nowych rzeczy – tak samo jak Śmierć rozmawiał z zabieranymi duszami, nawet nie zauważając, że przechodzi na inny język. Ale Senna naprawdę nie lubiła się dużo uczyć – a francuski i gra na fortepianie były jej nemezis. Spojrzała przez okno i niemal podskoczyła kiedy ujrzała na parapecie szczerzącego zaostrzone zęby Cauchemara. Przytknął palec wskazujący do ust, ostrzegając, by była cicho i wpatrzył się w odwróconą do niego tyłem Nianię, która w tym samym momencie znieruchomiała, a jej spojrzenie stało się puste. Nie czekając na nic więcej Senna pospiesznie wstała, otworzyła okno i wskoczyła na jego plecy, łapiąc się kurczowo jego szyi.
- Co tak długo trwało? – zapytała zadziornie.
- Nie narzekaj. Musimy uciekać – odpowiedział nonszalancko i zasadził susa, trafiając łagodnie na gałęzi rosnącego nieopodal drzewa. Znajdując się poza zasięgiem wzroku jakiejkolwiek istoty będącej w zamku ścigali się między drzewami, aż do wodospadu wpadającego do głębokiego, błękitnego oka.
- Masz? – zapytała, a koszmar podał jej mały pakunek, z którego wyciągnęła czarny, jednoczęściowy strój kąpielowy z głęboko wyciętymi plecami i dekoltem w postaci wąskiego grota strzały. Cauchemar odwrócił się od niej, a ona weszła między zarośla i pospiesznie się przebrała, rzucając niedbale ubrania na trawę. Bezszelestnie podeszła do skraju wodospadu i nie wołając towarzysza skoczyła zatapiając się w gotującej się kipieli. Wynurzyła się z wody i roześmiała się, kiedy usłyszała krzyk z góry.
- Tu jestem! – zawołała głośno i pomachała mu. Dołączył do niej, skacząc „na bombę” i obryzgując ją falą ciepłej wody. Wypłynęli nieco dalej, gdzie woda była nieco spokojniejsza. Czysty błękit nieba odbijał się w tafli niczym w lustrze. Leżeli na wodzie oddychając głęboko, przymrużając oczy do słońca i czując satysfakcję z udanej ucieczki.
Sen przybył do królestwa w towarzystwie Śmierci. Zdołał namówić go do odwiedzenia córki po niemal roku. Jego brat wcale nie był chętny, ale uległ usilnym namowom Władcy Snów. Weszli do zamku.
- Senna! – zawołał Sen, jednak nie doczekał się żadnego odzewu. W tym czasie powinna się uczyć, lecz kiedy wezwał Nianię, ta również nie przybyła. Razem z coraz bardziej poirytowanym Śmiercią skierował się do komnaty, gdzie zwykle były prowadzone zajęcia dla niej. Wchodząc zastali unieruchomioną Nianię.
- Cauchemar! – krzyknął Sen ze zdenerwowaniem. Jego stworzenie szybko pojawiło się przy nim, mokry od stóp do głów. Kiedy Koszmar ujrzał Śmierć rozdziawił usta w przerażeniu.
- Chyba powinieneś staranniej tworzyć swoje sny – stwierdził ponuro Śmierć.
- My tylko… - Cauchemar zaczął wyjaśniać, lecz Sen uniósł dłoń, by przestał.
- Odejdź – rozkazał, na co tamten skłonił się nisko i rozpłynął się w powietrzu.
Po kilkunastu minutach dryfowania, Senna zanurzyła się i zanurkowała ku kolorowemu dnu. Wokół niej pływały kolorowe, rajskie ryby – potęga snów nie miała granic, tutaj wszystko było możliwe. Spojrzała do góry, lecz nie zauważyła swojego towarzysza ucieczki. Powoli wypłynęła na powierzchnie. Odgarnęła z twarzy mokre, splątane włosy i rozejrzała się dookoła. Prawie serce jej stanęło, kiedy na brzegu ujrzała Sen, a nieco za nim swojego ojca. Zaschło jej w gardle, kiedy zauważyła zachmurzoną twarz swego przyjaciela. Spojrzała na Śmierć i na malujący się na niego twarzy wyraz niezadowolenia – tym właśnie dorzucił drwa do buchającego z jej serca ogniska żalu i gniewu.
Bez pośpiechu płynęła w ich stronę. Kiedy wyszła z wody, Sen nakrył ją swoją peleryną, a ona tylko przeszła obok niego z obojętnością.
- Cześć Śnie – powiedziała, kiedy już go minęła.
- Twój ojciec chciał z tobą po… - zaczął Sen, lecz ona mu przerwała.
- Czekałam na niego rok czasu, więc cokolwiek by chciał, to może poczekać.
Śmierć stał niewzruszony, jakby ta wymiana zdań nie była o nim.
- Poczekaj… - Sen złapał dziewczynę za dłoń i zmusił, by przystanęła. Przewróciła oczami i nadal nie patrząc na swojego ojca zapytała:
- O co chodzi?
- Porozmawiamy, kiedy ona się przebierze i wysuszy. Czekam w salonie – Śmierć również na nią nie patrzył i rozpłynął się w powietrzu. Senna poczuła, że ze złości rumienieje. Zacisnęła dłonie w pięści i przez moment poczuła, jak jej moc otacza ją niczym niepowstrzymana aura. Sen przyłożył do jej ramienia rękę.
- Miałaś nie uciekać z zajęć – przypomniał jej łagodnie Sen.
- Po co mi one, jeśli nie mogę stąd odejść i wykorzystać tą wiedzę w praktyce?
- Później o tym porozmawiamy. Nie wiem czego chce twój ojciec, więc lepiej będzie jeśli się pospieszymy.
- Niech sobie poczeka – mruknęła tylko, ale później ujęła nadstawioną dłoń Snu i znaleźli się w zamku. Próbując jak najbardziej się nie śpieszyć wytarła się ręcznikiem, wysuszyła włosy i przebrała się w obcisłe, ciemne dżinsy i butelkowo zieloną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Później majestatycznie powoli zeszła boso po schodach i skierowała się do pokoju, gdzie czekali na nią mężczyźni. Usiadła na fotelu w najdalszym kącie pokoju, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
- Czuję, że twoja moc staje się coraz mniej stabilna – zaczął Śmierć, nie zawracając sobie głowy wstępem. – Nigdy bezpośrednio ci tego nie zakazałem, ale w związku z rozwojem tej mocy, muszę stanowczo ci przypomnieć, że nie masz prawa opuszczać tego miejsca. Stanowisz zagrożenie dla żywych istot i możesz zachwiać równowagę, którą my pielęgnujemy.
Senna nabrała głośno powietrza, nie spodziewając się takich słów.
- Umiem kontrolować swoją moc – wycedziła.
- Nie umiesz. Przed chwilą dałaś ku temu przykład, czyż nie? – odpowiedział jej z chłodem, na co spuściła na moment wzrok. – Jesteś w połowie człowiekiem, a żaden człowiek nie jest w stanie jej kontrolować.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam tutaj spędzić całą wieczność?
- Tak.
- Przychodzisz po całym roku nieobecności i myślisz, że cię posłucham? – Senna wstała, podnosząc głos. Sen również wstał, obserwując jak powietrze wokół ciała dziewczyny gęstnieje i ciemnieje, a oczy błyszczą kryształowym, nieludzkim blaskiem. Tylko Śmierć nadal spokojnie siedział, pierwszy raz tak jawnie się jej przyglądając.
Senna czuła rozpacz i gniew. Była zła na siebie, że nie zachowała powagi – dobrze wiedziała, że Śmierć ma rację co do tego, że nie potrafi opanować tej mocy. Ale gdyby ćwiczyła… była pewna, że w końcu by jej się udało.
Widziała, jak Sen zbliża się do niej powoli i łapie za ramię.
- Senna, weź się w garść – usłyszała jego głos w oddali. Pod wpływem jego dotyku zdołała się nieco uspokoić. Moc zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, lecz dziewczyna nie usiadła, tylko skrzywdzonym wzrokiem patrzyła na swojego ojca.
- Właśnie o tym mówiłem. Wiesz, że jeśli teraz znalazłby się przy tobie jakiś człowiek to nie przeżyłby tego? – zapytał retorycznie i wstał z fotela. Senna zacisnęła zęby, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później będzie żałowała. Później Śmierć spojrzał przeciągle w jej oczy, a jego twarz przez sekundę zdawała się złagodnieć, lecz kiedy dziewczyna mrugnęła on odwrócił się od niej, więc nie była pewna, czy jej się nie przewidziało.
- Mam nadzieję, że zrozumiałaś – powiedział na odchodne i zniknął. Z trudem powstrzymała łzy i odpychając Sen pobiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łoże, wtulając swoją twarz w poduszkę, która stłumiła nieco jej szloch.
Usłyszała pukanie do drzwi.
- Senna? – Sen mówił cicho i łagodnie.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać – odpowiedział jej i otworzył drzwi. Podszedł do jej łóżka, a ona podniosła się do siedzącej pozycji, ukrywając twarz we włosach. Sen przykucnął przy niej, próbując zmusić ją, by na niego spojrzała.
- Naprawdę mogę nauczyć się panować nad tą cholerną mocą – powiedziała, a Sen nie zwrócił nawet uwagi na jej słownictwo.
- Wiem o tym, skarbie – powiedział z pewnością, sprawiając, że nareszcie na niego popatrzyła. Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Też nie jestem zadowolony z tego, co powiedział Śmierć. Musisz tylko zrozumieć, że on też ma trochę racji.
- Ale mam prawo stąd wyjść!
- Masz. Myślę, że jestem w stanie coś z tym zrobić. Ale będziesz musiała pamiętać, że masz mnie słuchać i żadnych ucieczek! – uśmiechnął się do niej tajemniczo i wstał.
- Pokażesz mi świat ludzi? – w jej głosie słychać było niedowierzanie.
- O ile potrafisz dochować tajemnicy – mrugnął do niej, a w następnej sekundzie złapał ją w talii, kiedy skoczyła na niego i objęła rękami jego szyję.
- Dziękuję – powiedziała z podnieceniem i pocałowała go w policzek. Zorientowawszy się, co zrobiła zarumieniła się delikatnie i odsunęła od niego. Sen również nie skomentował ani jej rumieńca, ani pocałunku – wyszedł z jej sypialni życząc jej słodkich snów z delikatnym uśmiechem na twarzy.
            Od tamtego czasu w sekrecie zwiedzali świat żywych. Sen pokazywał Sennie najpiękniejsze miejsca, pokazywał kulturę różnych ludzi, tłumaczył to, czego nie rozumiała. Co tydzień robili sobie wycieczkę, tam, gdzie Senna zapragnęła się znaleźć. Jednocześnie nakazał jej, by codziennie ćwiczyła medytacje i sposoby na szybkie uspokojenie. Najgorszym jej wrogiem były właśnie nerwy.
          Czas zawsze płynie do przodu. Najważniejsze jest to zrozumieć. Jednak Pan Śmierci nie chciał odcinać się od przyszłości, ani nie chciał jedynie o niej pamiętać. Chciał nią żyć.

Żyjąc przeszłością mógł przecież obudzić jej demony, które zdawały się odejść w zapomnienie. A to nie zwiastowało niczego dobrego – ani dla niego, ani dla jego córki. 

poniedziałek, 18 maja 2015

XXII. Przebudzenie


Senna rzeczywistość ciągle się zmienia. Sen pozwala często na zrozumienie rzeczy, których na jawie nie można pojąć. Można spojrzeć na siebie – dosłownie i w przenośni – z dystansem, ocenić swe postępowanie, nieraz nie mając świadomości, że ocenianą osobą jesteśmy my sami.
I chociaż niektóre sny są „dobre”, a niektóre „złe”, to wszystkim towarzyszy jakaś nauka, jakiś aspekt, pozwalający zrozumieć coś niezrozumiałego. I to właśnie dlatego snów często się nie pamięta. W naszej rzeczywistości nie możemy ich pojąć, choć odpowiedź ciągle jest w naszej głowie.
Władca Snów zawsze wiedział, że jego moc jest potęgą. Wiedział, że każda istota, bóg czy człowiek, zwierzę czy pozaziemska inteligencja, potrzebuje snów. Sny dają ukojenie, przekazują mądrość, otwierają umysły. Każdy, nawet najmniejszy sen jest darem od jego Władcy, niepowtarzalnym, niosącym różne przesłanie.
W snach niewolnicy odnajdują nadzieję, cierpiący ulgę, biedni bogactwo, bogaci szczęście. Dlatego też Sen jest bliźniakiem Śmierci. Jedyną różnicą pomiędzy ich dwoma jestestwami był charakter nadawanej wolności – budząc się ze snu wracamy do rzeczywistości, budząc się po śmierci rozpoczynamy nową wędrówkę. Śmierć, w odróżnieniu od Snu dawał istotom prawdziwą, niewyimaginowaną wolność. Sen mógł tylko dać jej namiastkę, powód dla którego trzeba walczyć.
Sennej Krainy, która jest domem Snu, nie można sprecyzowanie opisać – można jedynie porównać do wielkiego zamku, gdzie w każdej komnacie jest inna rzeczywistość, inne marzenia. Każdy śniący ma do niej wstęp – lecz to Pan Snów decyduje kto do jakiej komnaty zostanie zaproszony – a ilość komnat jest nieokreślona, ciągle przybywają nowe lub znikają stare, nieużywane.
Powstańcy, walczący o wolność kraju śnią o wolnej, pięknej ojczyźnie. Kobieta, która utraciła dziecko, w snach je odnajduje, bawiąc się z nim na ogromnym placu zabaw, który niegdyś zaplanowała wybudować. Kotka, której potomstwo zabili ludzie śni o tym, jak jej młode mlaszcząc piją mleko z jej piersi, jak uczy ich polowań i mruczenia. Chłopiec, który utracił swego psa śniąc rzuca mu patyk, powoli rozumiejąc jak wielka była ich przyjaźń.
I powraca wolność oraz nadzieja, bo chociaż Sen nie trwa wiecznie, to przypomina o sensie egzystencji każdego z nas.
Stworzenia Snu są dobre – zarówno Marzenie jak i Koszmar. Bo żadne z nich nie krzywdzi istot, którymi się opiekuje, daje jedynie naukę, ulgę i przypomnienie.
Sen kochał swą rodzinę. Zawsze czuł szacunek wobec rodzeństwa i nie pojmował dlaczego Życie i Śmierć się nie tolerują. Lecz wiedział, że to Życie mogła zostać posądzona o wszystkie złe wydarzenia, jakie miały miejsce w istnieniu Śmierci. Bolała go ta wiedza.
Ponieważ Śmierć był jego bliźniaczym bratem, Sen zauważył jego zmianę. I nie zamierzał pozwolić, by cokolwiek, ani ktokolwiek go zniszczył.
Stanął przed siostrami, z poważnym wyrazem twarzy. Siostrzenice patrzyły na niego zszokowane, zrozumiawszy, że w tym momencie Sen może ich zniszczyć, tak, jak zrobił to z Pożądaniem.
- Jeżeli uznam, że jesteście zagrożeniem dla mego brata... – jego oczy przez moment zabłysły gniewem, niczym zburzone huraganem morze, lecz szybko odzyskały spokój.
- Nie jest moją wolą, byście odebrały to jako groźbę. Moją wolą jest, abyście pamiętały, że posiadam moc, której nie zawaham się użyć przeciw moim wrogom. Nie zmuszajcie mnie, bym to zrobił.
Na oblicze sióstr po raz pierwszy od początku ich istnienia wstąpił strach. Wiedziały, że są niczym w porównaniu z potęgą snów. Skinęły służalczo głowami i rozpłynęły się w powietrzu, niczym złe sny.
Sen pierwszy raz obdarował swego brata – nigdy nie był z nim tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mimo to, znał go – wiedział jaki ma charakter, widział, jak wielkim uczuciem obdarzył Lenę. Ona była naprawdę niezwykła. Zmieniła wszystko w istnieniu Śmierci, dała mu nadzieję, mimo, że odeszła.
Nie mógł tracić czasu. Musiał spełnić tyle obietnic… A jeśli śmierć zasnął, to właśnie będzie mógł wykonać jedną z nich. Wrócił wspomnieniami do rozmowy z Leną.
- Śnie, mam do ciebie prośbę – oznajmiła Lena. Sen zdążył do jej przyjścia nieco opanować harmider w jej królestwie, lecz mimo widocznych pozostałości po burzy dziewczyna nie skomentowała tego.
- Spodziewałem się tego – odparł zdławionym głosem. Usiedli na ławce, wdychając przyjemne, ozonowe powietrze, tak charakterystyczne dla burz.
- Kiedy… - odchrząknęła. – Kiedy to się stanie i Śmierć będzie… w złym stanie proszę cię, byś pozwolił mu zasnąć. I chciałabym, żebyś wtedy mu coś dał.
Musnęła dłonią Łapacz Snów.
- Schowałam tutaj jeden sen. Dla niego. Może… Myślę, że to mu pomoże.
- Dobrze. Obiecuję, że mu to przekażę.
- Dziękuję, Śnie – wyszeptała i spuściła wzrok na dłonie. – Mam jeszcze jedną prośbę. Chciałabym, żebyś zaopiekował się dzieckiem. Możesz stworzyć jakiś mały sen, który będzie nad nią czuwał. Nie chcę, by zostawała sama.
- Zostawała? – zapytał. Uśmiechnęła się szeroko.
- Wiem, że to będzie dziewczynka. Ostatnio zapytałam lekarza. Wybrałam już imię – zagryzła wargi, kiedy pomyślała o reakcji przyjaciela. Spojrzał na nią pytająco. – Senna.
- Piękne. Będzie do niej pasowało.
Lena uśmiechnęła się, z rozmarzeniem wyobrażając sobie swoją córkę.
- Co do twojej prośby. Sam miałem ci to zaproponować. Nigdy jej nie zostawię. Ona… - uśmiechnął się. – Ona na pewno będzie niezwykłą osobą. Zapewniam cię, że będziesz ją odwiedzała w każdym śnie.
Objęła go mocno, przyciskając mocno twarz do jego szyi.
- Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mogłabym mieć. Wiesz, Śnie, kiedyś chciałam żyć wśród ludzi. Teraz nie wyobrażam sobie innego życia niż z wami.
Pogłaskał ją po włosach, tłumiąc łzy.
- Kocham cię. Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochać, Lena.
- Wiem o tym. Byłeś moją pierwszą miłością. Tak bardzo się cieszę, że mimo wszystko zostałeś przy mnie.
- Od tego są przyjaciele. Pamiętaj o tym.
Sen uśmiechnął się na to wspomnienie. Wyszukał jej sen i obdarzył nim swego brata.
           
Śmierć stał około dwudziestu metrów od krawędzi skalnego klifu. Zapadał zmierzch – na kopule sennego nieba ukazywały się gwiazdy, których konstelacje nie istnieją w rzeczywistości. Jego czarną szatę rozwiewał mocny, chłodny wiatr. Słyszał szum i czuł zapach zimnego morza. Spojrzał do góry, ogarniając wzrokiem coraz ciemniejsze niebo. Kiedy jego oczy znowu spojrzały przed siebie zobaczył postać w nieskazitelnie białej sukni. Wydała się duchem – wiatr sprawił, że jej suknia falowała i wzbijała się w powietrze, jak dym, gotowy zniknąć w ciemności, rozpłynąć się w powietrzu.
Jej oblicze zdawało się błyszczeć złotą poświatą. Smutny uśmiech na jej twarzy był niczym woda na pustyni, jedyne światło w ogarniającym serce Śmierci mroku. Wyciągnął dłoń, lecz ona zrobiła krok do tyłu i wyciągając ku niemu dłoń rzuciła się w otchłań. Natychmiast ruszył za nią, nie chcąc stracić jej z oczu.
Zanurzył się w wodzie i od razu ją ujrzał. Unosiła się w wodzie, nadal trzymając rękę przed sobą. Zbliżył się do niej i ujął jej dłoń. Wraz z dotykiem, otaczająca ich głębia oceanu rozświetliła się. Ich miłość była zdolna rozświetlić każdy mrok. Po chwili odezwała się.
- Dziękuję, że obdarowałeś mnie swoją miłością. Chciałabym być z tobą na wieki. Tak bardzo mi przykro, że nie mogę zostać… - w oczach pojawiły się łzy. – Ale pamiętaj, że miłość nie umiera.
Wiem, że nie mogę cię prosić o to, byś zaopiekował się naszym dzieckiem. Znam cię tak bardzo, i wcale nie jestem zła. Może trochę smutna… Chcę tylko, żeby wiedziała kim są jej rodzice. Może z czasem… Kiedy się pogodzisz z moim odejściem… Może wtedy ją pokochasz.
Ale o jedno muszę cię prosić. Nie zatrać swojego jestestwa. Nie pozwól, by twoja siostra wygrała. Ja wciąż będę przy tobie, pamiętaj.
- Przepraszam Śmierć. Tak bardzo cię kocham…
Zbliżyła swoje usta do jego ust i złożyła delikatny pocałunek. Jego łzy zmieszały się ze słoną wodą. Objął ją, lecz powoli jej postać znikała, jakby rozpływała się w wodzie, we snach.
- Lena! – w jego oczach stanęły łzy. – Nie odchodź, proszę! Nie zostanę tutaj bez ciebie…

            Otworzył puste oczy. Wszędzie panowała cisza – prócz jego umysłu, gdzie echem wciąż odbijał się śmiech Leny.
Powiedziała mu, że tak naprawdę wciąż będzie przy nim, lecz brutalna prawda uderzyła w niego, niczym spienione fale w skalny klif. Jej już nie ma. Odeszła. A Śmierć, którego znała odszedł wraz z nią.
            Wstał i skierował się do holu. Pusty zamek wydał się mu taki obcy, taki przerażający. Zatrzymał się na schodach, kiedy na ich końcu ujrzał odwróconą tyłem postać. Sen wyczuł jego obecność i stanął do niego przodem. W jego ramionach spoczywało dziecko. To zaskakujące, lecz jego nadzwyczaj bystre spojrzenie przecinało Śmierć na wylot. Poczuł jego aurę, tak podobną do swojej. Zielonooka dziewczynka wpatrywała się w niego spojrzeniem Leny. Śmierć poczuł gniew.
- Obudziłeś się – powiedział cicho Sen, na co tamten skinął głową.
- Odejdź. Chcę być sam.
- Co z dzieckiem? Nie uważasz, że ona chciałaby, byś się nim zajął? To twoja córka, Śmierć.
Władca Śmierci przeniósł wzrok na brata. Chłodne, czarne oczy nie wyrażały żadnych ludzkich uczuć.
- Nie chcę… - zaczął przez zaciśnięte zęby. – Nie chcę jej tu kiedykolwiek zobaczyć. Zrób z nią co chcesz.
- Śmierć…
- Wynoś się, do cholery! – krzyknął. Sen spuścił wzrok i wyszedł z zamku. Idąc przez dziedziniec zatrzymał się, zobaczywszy na miejscu starego posągu Nadziei inny, jeszcze piękniejszy. Spojrzał z bólem na marmurowe oblicze Leny – jej oczy, jej delikatnie uniesione w kącikach usta, każdy jej element budził w Śnie wspomnienia. Po jego policzku poleciała łza.
- Popatrz, Senna – powiedział cicho do dziecka. – To twoja mama. Ona zawsze będzie przy nas.
Dziewczynka wpatrywała się w posąg dopóki oboje nie rozpłynęli się w sennej mgle.
            Wróciwszy do zamku, Sen nie mógł wyzbyć się nadziei, że Lena za chwilę wejdzie do pokoju, uśmiechnięta, radosna i żywa, powie „co słychać, staruszku?” i pocałuje go w policzek. Ale wcale nie weszła do pokoju, ani nic nie powiedziała, o buziaku już nie wspominając. Mimo to, Sen czuł jej obecność.

Bo śmierć to nie koniec, a żadna miłość nie umiera.

                                                                         ***

Przebudzenie, jak dla mnie jest jedną z trudniejszych rzeczy – bo sen jeszcze nie odszedł i miesza jawę z nierealnym światem. A w końcu i tak dociera do na prawda. I chociaż kto się obudzi, to jeszcze przez długi czas może żyć w sennych wyobrażeniach, bo kiedy trzeba wybrać między najgorszą prawdą a miłym kłamstwem, to niech każdy (szczerze) sobie odpowie…
Zanim Śmierć się przebudzi minie trochę czasu. Czy to koniec opowieści? – nie. Czy mur nienawiści i gniewu, jaki ponownie powstał wokół jego serca kiedykolwiek zostanie zniszczony? – być może.  O ile nie będzie za późno…
Zapraszam do dalszego śledzenia mojego opowiadania.

CZYTASZ? KOMENTUJ :)
Miłych Snów J

XXI. Miłość nie umiera

            Leżała na łóżku, a w ramionach trzymała niemowlę o nadzwyczaj bystrych, zielonych oczach wpatrzonych w jej twarz. Uśmiechnęła się szeroko. Dziecko było przepiękne – jasna skóra kontrastowała z kruczoczarnymi włoskami, ogromne oczy obramowane były gęstymi, ciemnymi rzęsami. Chwilę później dziewczynka zaczęła płakać – Lena przytuliła ją do siebie i delikatnym kołysaniem próbowała ją uspokoić. Przeniosła wzrok na białą pościel, którą była przykryta i ujrzała na niej krew. Poczuła, jak jej ciało drętwieje, nie mogła się poruszyć.
            Do pokoju wszedł Śmierć. Chciała się do niego odezwać, lecz nie mogła wykrztusić ani słowa. Jego wzrok był pusty, jakby był tylko skorupą, albo nierealną zjawą. W ręku trzymał srebrny sztylet. Powolnym krokiem zaczął się zbliżać do dziewczyny, a ona, mimo przerażenia nie była zdolna wykonać ani jednego ruchu.
Mężczyzna pochylił się nad nią i wziął od niej dziecko. Lena próbowała krzyczeć, lecz nadal nie była w stanie. Śmierć uniósł sztylet i…
            Obudziła się głośno dysząc. Śmierć głaskał ją po głowie, zorientowawszy się, że miała koszmar. Przez moment Lena miała ochotę wyrwać się z jego uścisku.
- To tylko sen – wyszeptał cicho. Uspokoiła się trochę, mimo, że przed oczami nadal miała przyśnione obrazy. Wtuliła się w Śmierć, mając szeroko otwarte oczy.
- Już dobrze – powiedziała. Śmierć spojrzał na nią z niepokojem. Po chwili dziewczyna podniosła się, może trochę za szybko, bo poczuła zawroty głowy. Śmierć przytrzymał ją.
- Nie tak szybko – poprosił. Usiadł obok niej na łóżku, okrywając ją pościelą. Pocałował ją w policzek, a następnie przyłożył rękę do jej brzucha, delikatnie go gładząc. Lena położyła swoją dłoń na jego, przymykając oczy. Nagle poczuła delikatne kopnięcie. Roześmiała się.
- Ktoś tu się niecierpliwi – powiedziała z uśmiechem na twarzy. Śmierć wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą dłonią wyczuł ruch dziecka. Poczuł narastającą czułość do małej istotki, lecz później jego myśli pobiegły w inną stronę.
Zostały dwa tygodnie.
            Przez ostatnie miesiące starał się być ciągle przy swojej ukochanej. Momenty, w których przy niej nie był można policzyć na palcach u jednej dłoni. Starał się jak tylko mógł, by z jej twarzy ani na moment nie schodził szczery uśmiech. Od ostatniej rozmowy na temat tego, co miało wydarzyć się po porodzie ani razu nie poruszył tej kwestii. Ale to wcale nie znaczy, że o tym nie myślał – nawet w najszczęśliwszych chwilach widmo śmierci Leny czaiło się w jego umyśle, gotowe zaatakować.
            Sen również nie mógł się wyzbyć tych ponurych myśli. Dlatego też, w każdej wolnej chwili, we wszystkich światach prowadził na własną rękę dochodzenie. Oddałby wszystko, aby znalazł się jakikolwiek sposób, by Lena mogła przeżyć. Z każdej takiej wyprawy wracał jednak bez jakichkolwiek dobrych wieści. Żaden z bogów, żadna z istot, ba, nawet sam Lucyfer, do którego w ostateczności się zgłosił, nie miał pojęcia jak można wyjść z tego impasu. Sen nie poddawał się – lecz z każdym dniem jego nadzieje słabły i nabierały szaleńczych barw.
            Kiedy Lucyfer dowiedział się o wszystkim od Snu zachował kamienny wyraz twarzy – ale w głębi serca, nadal żałując utraty dziewczyny poczuł wszechogarniający smutek i gorycz. Był wściekły na Śmierć, bo uważał, że to przez jego lekkomyślność Lena straci życie. Jednak kiedy poprosił o spotkanie z dziewczyną, zarówno ona, jak i jej ukochany odmówili – wciąż pamiętali jego brutalne słowa.
            Życie natomiast wciąż z utęsknieniem oczekiwała, że jej brat zabije nienarodzone dziecko – nie zależało jej na śmierci dziewczyny, chodziło tylko o Śmierć. Zarówno ona, jak i jej córki niecierpliwie obserwowały całą sytuację, niczym sępy latające nad dogorywającym zwierzęciem.
            A Lena… Lena nie myślała o tym. Jej szczęściu nic nie mogło zapobiec, a myśli o przyszłości z pewnością zachmurzyłyby jej pogodę ducha. Żyła chwilą, mając przy sobie swojego ukochanego i najlepszego przyjaciela pod słońcem. Tyle jej wystarczało. Kiedy pomyślała, że mogłaby nadal żyć wśród ludzi… Nie wyobrażała sobie tego. Jej miejsce było tutaj, nigdzie indziej.
Czasami nachodziła ją ta myśl o końcu, jednak z uwagi na Śmierć nie mogła okazywać strachu. Zresztą czy nie udowodnił jej, że śmierci nie powinno się bać? Śmierć to nie koniec. Wiedziała, że w końcu spotka się z ukochanym, po drugiej stronie zwierciadła nieskończoności, jakim jest cykl życia i śmierci.
„Bywa, że wznosimy wokół siebie mury, budujemy je długo i mozolnie i sądzimy, że są bardzo mocne. Jednak potem zjawia się ktoś i obala je zwykłym dotknięciem lub tchnieniem oddechu” – Deb Caletti
Śmierć po odejściu Nadziei zagrodził się murem smutku, gniewu i żalu. Lena wiedziała, że to ona rozbiła ten mur, sprawiła, że jego serce ujrzało światło dzienne. Miała nadzieję, że po jej odejściu ich dziecko sprawi, że nowy mur wokół serca Śmierci nie powstanie. Tylko tyle chciała. To była jej ostatnia wola.

            Lena siedziała na kocu, ukryta przed słońcem liściastą zasłoną. Włosy zebrała w niezdarny kok, ubrała szeroką, chabrową sukienkę, a na ramiona zarzuciła szal. Jedną rękę położyła na brzuchu, a drugą podpierała się z tyłu. Czuła się tak ciężko. Odwróciła głowę do tyłu, słysząc kroki.
- Przyniosłem ci sok – powiedział Śmierć, siadając obok niej. Chciała ułożyć się w innej pozycji, lecz skrzywiła się, czując ból w kręgosłupie. Śmierć pomógł jej się przesunąć bliżej drzewa i położył za jej plecami dużą poduchę, by mogła się oprzeć.
- Czuję się taka olbrzymia – powiedziała uśmiechając się. – Zaczyna mi brakować tamtej swobody ruchu.
- Wyglądasz prześlicznie – pocałował ją w policzek.
- Twoje stwierdzenie całkowicie mnie usatysfakcjonowało – zaśmiała się. – Pomóż mi wstać. Mam dość tego siedzenia.
Delikatnie uniósł ją do góry, a później pozwolił oprzeć jej się o swoje ramię i powoli ruszyli przed siebie. Lena uśmiechnęła się do siebie.
- Co cię rozbawiło? – zapytał z ciekawością Śmierć, bacznie obserwując jej twarz. Zarumieniła się lekko.
- Przypomniałam sobie coś tylko.
- Co dokładnie?
Lena zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Nasze pierwsze spotkanie. Byłam przerażona, kiedy Sen mnie do ciebie przyprowadził. Zastanawiałam się po prostu co o mnie pomyślałeś w tamtym momencie. Wydałeś się taki znudzony i niezainteresowany czymkolwiek.
- Byłem zirytowany zachowaniem mojego brata. Za każdym razem, kiedy z nim podróżuję próbuje przedstawić mnie wszystkim swoim znajomym. Jednocześnie zaintrygowałem się tobą – zastanawiałem się dlaczego u Lucyfera mieszka człowiek. Tylko tyle.
- Tamto spotkanie wydaje mi się niemal nierealne. Za nasze prawdziwe pierwsze spotkanie uznałam to w szpitalu. Pamiętam nawet smak tej okropnej kawy, którą piliśmy w szpitalnej kawiarence – skrzywiła się na to wspomnienie. Śmierć uśmiechnął się.
- Przyznaje, że była okropna. Ale mógłbym wypić wtedy dziesięć kubków tej lury, by móc spędzić z tobą wtedy więcej czasu.
- To wielkie poświęcenie, jestem zaszczycona – roześmiała się.
- Dla mnie najstraszniejszym wspomnieniem było to, kiedy pierwszy raz dotknęłaś mojej dłoni. Byłem tak zszokowany, że przez moment myślałem, że śnię.
- Byłam później strasznie zła na ciebie. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Przez następne dni bardzo skutecznie mnie unikałeś – zmarszczyła z irytacją brwi. – Za to podobał mi się finał – zagryzła usta, kiedy przed oczami stanęły jej obrazy spędzonej ze Śmiercią nocy.
- Mnie również – przyznał. Wspominając stare czasy poczuli, że ich wspólne życie, mimo, że krótkie, to pełne szczęśliwych momentów.
Cała trójka miała marzenia. Lena wspominała, jak będąc mała zamykała się w swoich światach, tworzyła inne rzeczywistości, wymyślała jak będzie wyglądać przyszłość. Każda istota ma jakieś marzenia – tylko z biegiem czasu one odchodzą, znikają, zabijane przez życiowe doświadczenie. Ale przybierają wtedy bardziej realną formę, przez co są bliższe spełnienia. Teraz marzeniem każdego z nich było spowolnienie nieuchronnie płynącego czasu. Ale to marzenie dziecięce i niemożliwe do spełnienia.
I każdy mijający dzień dawał im małą cząstkę zrozumienia, że mimo usilnych starań, czasu nie oszukają.
Śmierć czekał na Lenę przy stole, kiedy usłyszał jej głos, wołający go do siebie. Zerwał się z krzesła i pobiegł w stronę, z której napływał.
- Lena! Co się…
Stała na korytarzu trzymając od dołu swój brzuch.
- Wody mi odeszły – oznajmiła oddychając gwałtownie. Śmierć podszedł do niej, czując jak cała krew odpływa mu z twarzy. Wezwał Sen.
- Spokojnie – powiedział bardziej do siebie, niż do niej. Powolnym krokiem skierowali się do wcześniej przygotowanego pokoju. To nie powinno się jeszcze zdarzyć – myślał gorączkowo Śmierć. – Jeszcze parę dni…
Lena zwinęła się z bólu i zaczerpnęła głośno powietrza. Poczuła skurcz i próbując zachować jak największy spokój poleciła mu sprawdzić która godzina. Wiedziała, że on jest bardziej przerażony niż ona sama.
Niedługo później przybył Sen wraz z położną. Lena powiedziała kobiecie, co ile ma skurcze, a ta, po krótkim przebadaniu poleciła jej chwilę pochodzić. Opierając się na ramieniu Snu chodziła tam i z powrotem. Śmierć siedział na krześle, wpatrując się tępo w swoje dłonie.
- Śnie – szepnęła cicho do przyjaciela. – Pamiętaj co masz zrobić, ale najpierw zapewnij ochronę mojej córce.
Skinął tylko głową.
Po dwóch godzinach skurcze zaczęły przybierać na sile i występowały coraz częściej. Lena leżała, ściskając dłoń Śmierci, próbując poprawnie oddychać. Ból był nie do wytrzymania, ale nie przejmowała się nim – chodziło jej tylko o dziecko.
            A Śmierć wpatrywał się wciąż w jej zmęczoną z wysiłku twarz. Obcierał szmatką jej czoło, na którym występowały kropelki potu. Zatracił się w czasie – nie wiedział ile go już minęło, ani ile zostało. Liczyła się tylko ona.
Spotkał się Koniec z Początkiem. Śmierć z Życiem.
- Jeszcze chwilę, Lena. Dasz radę – dziewczyna usłyszała głos Snu, jakby wołał do niej z innego pokoju. Resztkami sił zaparła się w sobie i było po wszystkim.
Lena chciała ją zobaczyć… Ale ciemność nadchodziła, otaczała ją coraz ciaśniej, tak, że dostrzegała tylko czarne, kryształowe oczy Śmierci. Próbowała coś powiedzieć, lecz jej głos był zbyt słaby, by ktokolwiek go usłyszał. Chciała powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, ale dobrze wiedziała, że on o tym wie. Chciała powiedzieć „żegnaj”, lecz wiedziała, że za chwilę go spotka. Wciąż trzymał jej dłoń. Ostatkiem sił ścisnęła ją, a następnie jej uścisk poluźniał, a ona pozwoliła pochłonąć się przez mrok.
Głośny płacz dziecka, normalnie wywołujący uśmiech na twarzy, Śmierci wydał się być apokaliptyczną trąbą, zwiastującą rychły koniec. Czas jakby zwolnił, a on obserwował, jak z wbitego w niego zmęczonego spojrzenia ukochanej upływa ostatni płomyk życia. Jego siostra oddała mu ją ostatecznie. Wolałby, żeby należała na wieki do Życia.
Tak byłoby łatwiej, prościej.
Wciąż trzymał jej szczupłą dłoń. Wciąż czuł ciepło bijące w jej żyłach, wciąż czuł tak dobrze mu znany aksamit jej skóry. A później poczuł, że coś go przywołuje. Coś, do czego od początku był stworzony. Jakaś jego część zniknęła na moment, a kiedy mrugnął ujrzał znajomą ciemność, korytarz, którym odprowadza wszystkie dusze.
I ujrzał Lenę. Jej zasmucone oczy dziwnie kontrastowały z delikatnym uśmiechem na twarzy. Dziewczyna czuła się jakby była nierealną mgłą, strzępkiem dymu. Przez chwilę nie mogła przypomnieć sobie co tutaj robi, lecz pamięć szybko wróciła, wbiła się w jej umysł jak sztylet w serce. W swoim niematerialnym już ciele podpłynęła do Śmierci, który wciąż wbijał w nią skrzywdzone spojrzenie.
- Ty żyjesz – usłyszała jego pusty głos. – Ty nie umarłaś – w jego oczach zaświeciło się szaleństwo. Lena zrozumiała, że tak łatwo nie zaakceptuje jej odejścia.
- Nie, Śmierć. Mnie już nie ma – powiedziała ostrzej, chcąc, by odzyskał jasność myślenia. Niespodziewanie poczuła jakby ktoś ciągnął za niewidzialny sznur przywiązany do jej serca. Odwróciła się w stronę z której nadchodziło to dziwne wrażenie i ujrzała zbliżające się, białe światło.
- Ja… muszę już iść – powiedziała prosto. Śmierć spojrzał na nią z rozpaczą.
- Tak bardzo cię kocham, Lena. Gdybym tylko mógł cofnąć czas… Gdybym wiedział, że to tak się skończy… - podszedł do niej i bezmyślnie spróbował ją dotknąć, lecz jej postać tylko rozmyła się na moment.
- Ja też cię kocham –uniosła dłoń, zbliżając ją do jego policzka. – I nie żałuje żadnej chwili. – Czuła łzy w oczach. Światło było coraz bliżej i bliżej. Odwróciła się od ukochanego.
- Pójdę z tobą – powiedział pewnie, a ona pokręciła tylko głową. Później, czując ciepło światła na twarzy odwróciła się przez ramie.
- Nie pozwól, żeby Życie zwyciężyło nad Śmiercią. Nad Śmiercią może zwyciężyć tylko miłość.
Białe światło pochłonęło ją.
            Stał przy łóżku, tępo patrząc na jej ciało. Wziął Lenę na ręce i przytulając do siebie zszedł do holu. Usłyszał zwielokrotniony głos, który przebijał na wskroś całe jego serce.
- Pozwoliłeś jej odejść – zamarł słysząc te słowa. Na ramieniu poczuł czyjąś dłoń. – Znowu zabiłeś kogoś, kto próbował ci pomóc, Śmierć.
Kątem oka zobaczył Pożądanie, a nieco dalej Gniew, Zazdrość i Pychę. Poczuł wściekłość. Mimo, że się nie poruszył, Pożądanie jęknęła, kiedy niespodziewanie w jej głowie rozległ się straszny pisk. Skuliła się, lecz po chwili wyprostowała i dumnie uniosła głowę.
- Zabij je. Zabij dziecko. To przez nie ona zginęła – powiedziały wszystkie siostry. Śmierć potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić ich namowy.
Odeszła. Ona odeszła. Miała być z nim, ale odeszła.
Delikatnie odłożył Lenę na zimną posadzkę, by następnie z czułością pogłaskać ją po policzku. Uniósł się powoli i wbił wzrok w Pożądanie.
            Nieokiełznana fala uderzeniowa rozeszła się od Śmierci, wybijając wszystkie okna, niszcząc kwiaty, kładąc wysokie trawy do ziemi – jednocześnie w całym królestwie nastała nienaturalna cisza. Niebo sczerniało a w oddali widać było złowrogie błyski. Temperatura niespodziewanie spadła, powietrze wychodzące z ust obecnych zamarzało.
Nieludzki ryk rozbrzmiał w całej krainie. A później rozpętało się piekło. Wokół Śmierci rozbłysnęły czarne płomienie. W jego oczach nie było ani krzty człowieczeństwa.
Szał, w jaki popadł nie został niezauważony. Jego moc raniła tych, których nie powinna, a omijała istoty, których kres powinien nastąpić w tym momencie.
Pożądanie uśmiechnęła się szeroko.
Rozdzierająca moc nadal wydobywała się z jego serca. Sen wyczuł to i kiedy tylko ukrył dziecko w bezpiecznym miejscu pod opieką wezwanego Cauchemara wrócił do zdewastowanego holu. Zadowolenie na twarzy Nieczystości było dla niego impulsem. Z wściekłością skupił senną moc na jej postaci. W jej oczach było widać przerażenie.
Po chwili zniknęła, a jej odejście nie było nawet zauważone przez pozostałe siostry, które nadal torturowały Śmierć.
- Przestańcie. To już koniec.
Głos ten, niczym bat przeciął powietrze – był tak ostry, że nie byłoby zdziwieniem, gdyby w powietrzu trysnęły krople krwi.
Siostry umilkły, wiedząc, że zbliża się ten, który ma moc nad wszystkimi istotami. Niespodziewanie ich oblicza spokorniały, a oczy, dotąd śmiało patrzące na swą ofiarę opadły na dół.
Śmierć, nadal w wszechogarniającej rozpaczy, pozbywszy się ostatków opanowania, skulony na posadzce niesłusznie używał swych mocy, dotykając nią przypadkowych ludzi.
W tym momencie tylko jedna istota nie zamarła w trwodze.
            Sen szedł spokojnie w stronę swego brata, nie przejmując się cyklicznie nadchodzącymi falami mocy, która uwolniła się od swego Pana. A moc ta nie była wobec Snu obojętna – im bliższy był Śmierci, tym więcej na jego obliczu było ran, cienkich, zadanych niewidzialnym, ostrym narzędziem.
W szarych oczach było widać smutek. Kiedy nareszcie stanął na wyciągnięcie ręki od Śmierci, położył mu na ramieniu dłoń i kojącym, lecz stanowczym głosem przemówił.
- Dość już, mój bracie.
Śmierć usłyszawszy jego głos podniósł głowę i wbił w niego oczy.
- Nie mogę... – wyszeptał ciężko. – Oni wszyscy muszą zginąć...
- Jej już tutaj nie ma – przerwał mu Sen bezlitośnie. – Ciągnąc to sam wydajesz na siebie wyrok.
- Nie! Ona...– Śmierć zacisnął zęby i ponownie schował twarz w dłoniach.
Sen widząc, że jego brat potrzebuje pomocy, przykucnął obok niego i pocałował go w głowę.
- Daję ci sen, bracie. A obudzisz się z niego dopiero wtedy, kiedy będziesz na to gotowy. To mój dar dla ciebie.
Moc jego brata zaczęła wygasać, zasypiać. On sam powoli, powoli zaczął odpływać w niebyt. Po chwili upadł na posadzkę.

Śmierć na wszystkich światach pierwszy raz zamarła.

                                                                                   ***

Drodzy Czytelnicy, mówiliście, że zabijecie mnie, jeśli ja zabiję kogokolwiek z tej trójki, lecz tak musi być. Mam nadzieję, że nie jesteście oburzeni, a słowa Leny was pokrzepią…
Bo w końcu miłość nie umiera!
Proszę o komentarze :)
PS. Następny rozdział dodam już jutro.