środa, 17 czerwca 2015

XXIV. Demony przeszłości II.


Sen widząc jej ucieczkę niemal natychmiastowo skierował myśli do Królestwa Śmierci. Chwilę później stał przed Śmiercią.
- Ona zniknęła! Nie ma jej w moim królestwie!
Sen wyczuł złość swojego brata.
-  Głupie dziecko. Trzeba ją znaleźć, nim wyrządzi szkody, których ja nie naprawię. Może będzie chciała odwiedzić Lucyfera – idź tam. Ja spróbuję ją wyczuć. Nie sądzę, żeby jej poszukiwania nastręczyły nam większych problemów, skoro nie zna świata żywych.
- Śmierć… - Sen zawahał się obciążony badawczym spojrzeniem brata. – To nie do końca prawda. Parę razy brałem ją na tamten świat.
- Czy nie wyraziłem się jasno, mówiąc, że to zakazane?
- Przestań. Mieszka u mnie i nie muszę podporządkowywać się twoim idiotycznym wymysłom. Uważałem na nią.
- Szkoda tylko, że wiedziała jak można stąd uciec. Jesteś lekkomyślny, Śnie – obyśmy za tą lekkomyślność nie musieli płacić.

            Życie drgnęła, czując w sercu dziwne uczucie – tak znajome, a jednak inne. Przez chwilę jej spojrzenie stało się nieobecne. Po paru sekundach przywołała Dumę.
- Już tu jest – powiedziała do córki.
- Lucyfer dotrzymał słowa – odpowiedziała Duma, uśmiechając się szeroko.
- Zgodnie z naszym paktem moc dziewczyny należy do niego. Teraz musimy zaczekać, aż odseparuje od niej źródło mocy.
Zamglone oczy Życia rozbłysnęły, ukazując błękit tęczówki. Przez ułamek sekundy jej ciało zdawało się odmłodnieć, jakby sama myśl o tym, co miało się wydarzyć potrafiła przywrócić jej dawny wygląd. Po raz pierwszy od osiemnastu lat – narodzenia dziecka i zniszczenia Pożądania – do jej serca napłynęła nadzieja.

            Senna szła ciemną ulicą, rozglądając się nerwowo na boki. Czuła się jak zwierzę uciekające przed drapieżnikiem. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje, lecz nie przejmowała się tym. Zależało jej tylko na tym, by się gdzieś ukryć. Na policzkach czuła jeszcze zaschnięte łzy. Nie miała siły myśleć o tym, czego się dowiedziała – pragnęła zdrzemnąć się na chwilę, lecz obawiała się, że wtedy Sen szybciej ją odnajdzie.
            W głowie wciąż odtwarzała słowa Śmierci. Wiedziała, że to wszystko jest prawdą, a mimo to nie chciała przyjąć tego do świadomości. Odpychała tą raniącą wiedzę od siebie, próbując ponownie się nie rozpłakać.
            Po przejściu paruset metrów wyszła na oświetlony, wybrukowany rynek. Zauważyła kilkoro młodych ludzi siedzących na ławkach i popijających alkohol. Oprócz nich na placu kręciło się kilka par. Zauważyła w dłoniach kilku kobiet czerwone róże. Wszyscy byli ciepło ubrani, mieli czapki i płaszcze.
Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zimno. Objęła się ramionami, rozmasowując zziębniętą skórę. Uciekając nie zwracała uwagi na to, gdzie się znajdzie. Przeklinała się w myślach za swoją głupotę.
- Hej! – usłyszała głos jakiegoś chłopaka. Drgnęła i popatrzyła na grupkę siedzącą na ławkach. – Wszystko w porządku?
Chłopak miał jasne włosy i wydawał się być przyjaźnie nastawiony. Senna chciała się odezwać, lecz w końcu odwróciła i odeszła. Bała się kontaktu z nieznajomymi – wrodzona nieufność zwyciężyła. Usłyszała szybkie kroki za sobą. Odwróciła się gwałtownie, oczekując ataku. To był ten sam chłopak, który wcześniej zapytał, czy wszystko w porządku. Miał kasztanowe włosy i brązowe oczy. Mógł mieć nieco ponad dwadzieścia lat. Widząc jej przestraszony wzrok stanął gwałtownie i rozłożył ręce na boki.
- Spokojnie – uśmiechnął się i zmierzył ją wzrokiem. – Wyglądałaś na zagubioną. Chciałem tylko upewnić się, czy nic ci nie jest. O tej porze roku lepiej ciepło się ubierać.
- Wiem o tym – odpowiedziała, krzyżując ręce.
- Jestem Nate – wyciągnął rękę, lecz nie ujęła jej. Po chwili opuścił ją, zrezygnowany. – Na pewno nic się nie stało?
- Nie – ucięła ostro. Odwróciła się od niego i zrobiła kilka kroków do przodu. Zamknęła oczy i przeanalizowała swoją sytuację. Było zimno, nie miała ubrania, pieniędzy ani schronienia. Ktoś musiał jej pomóc.
Odwróciła się z powrotem do Nate’a.
- Przepraszam – powiedziała cicho. – Jestem Senna.
Jego oczy rozbłysnęły, a na twarzy pojawił się uśmiech. Oczekiwał na jej dalszą wypowiedź.
- Ja… - zawahała się, nie wiedząc co powiedzieć. – Nie mam gdzie pójść.
- Uciekłaś z domu?
- Tak – odpowiedziała krótko, spuszczając wzrok.
- Mieszkasz daleko? Ktoś ci zrobił krzywdę? – zasypał ją pytaniami, lecz nie odpowiedziała na nie.
- Potrzebuję noclegu. Tylko jedna noc – powiedziała tylko, widząc jak jego uśmiech się rozszerza.
- I ubrania – zaśmiał się, lecz widząc jej minę spoważniał. – No dobrze, Pani Tajemnicza, coś wykombinuję. Poczekaj tutaj chwilę, pójdę powiedzieć reszcie.
            Kiedy wrócił ściągnął swój płaszcz i podał dziewczynie. Podziękowała i z ulgą założyła go na siebie. Poprowadził ją wąskimi uliczkami do zabytkowej kamieniczki. Kiedy weszła do środka, do małego, ale przytulnego mieszkania uderzyła w nią fala gorąca. Nate zrobił jej ciepłą herbatę i podał koc. Okryła się nim siadając na jasnej kanapie. Po chwili chłopak dołączył do niej.
- Nie jesteś zbyt rozmowna – stwierdził.
- To nie tak…
- Żartuję – uśmiechnął się do niej. – Ile masz lat, Senno?
- Osiemnaście.
- To dobrze. Już myślałem, że jesteś niepełnoletnia. Nie chcę iść do więzienia – powiedział żartobliwie, ale twarz Senny pozostała niewzruszona. Zrezygnował z próby rozbawienia jej.
- Moja sąsiadka z pewnością pożyczy ci jakieś cieplejsze ubranie. Jeśli chcesz, możesz się przespać. Ja wychodzę jeszcze na chwilę.
- Nie jestem senna – odpowiedziała, i zrozumiawszy jak to zabrzmiało nie potrafiła pohamować uśmiechu. Po paru minutach Nate przyniósł jej dżinsowe spodnie i butelkowo-zieloną bluzkę z długim rękawem. Podał jej również brązowe kozaki i jasnobrązowy, ciepły płaszczyk. Zaprowadził ją do łazienki, aby mogła się przebrać.
            Ubrania pasowały i wyglądała w nich całkiem nieźle. Spojrzała na swoją twarz w lustrze – wyglądała okropnie i wcale nie zdziwiła się, że chłopak chciał upewnić się, czy u niej wszystko w porządku. Rozpuściła włosy, układające się w fale. Zmyła nieco rozmazany makijaż. Była gotowa.

            Nate zaproponował jej, by poszli do baru, tłumacząc się tym, że jest kiepskim kucharzem, a Senna na pewno jest głodna. Jego poczucie humoru i bezpośredniość były zaraźliwe. Mimo, że dziewczyna nadal zachowywała dystans, to chcąc nie chcąc ulegała jego urokowi. Skutecznie oderwał jej myśli od smutków, które męczyły jej umysł.
Zjedli po ogromnym hamburgerze – chłopak był zszokowany, że Senna jeszcze nigdy nie próbowała fast-foodów i, ku jej niezadowoleniu, śmiał się z niej, kiedy nie wiedziała jak zabrać się do jedzenia posiłku. Nate zauważył, że dziewczyna przygląda się z ciekawością roześmianym parom, których nagromadzenie w tym dniu było wręcz przerażające.
- Dziś walentynki – powiedział, kiedy jakiś mężczyzna wręczył kobiecie różę, a później oboje zatracili się w soczystym pocałunku. Zerknął na Senne i zarejestrował, że lekko się zarumieniła i odwróciła wzrok.
- Walentynki?
- Dzień zakochanych. Czternasty luty – odpowiedział, patrząc się na nią z podejrzliwością. – Gdzie ty się urodziłaś?
Zaczerwieniła się i obrzuciła go gniewnym wzrokiem. Widząc bliskość dwóch osób poczuła się taka samotna. Przez tyle lat miała przy sobie tylko Sen, a przecież z teoretycznego punktu widzenia był on jej rodziną.
- Nigdy nie obchodziłaś walentynek? – zapytał, a ona pokręciła przecząco głową.
- Jak ludzie je obchodzą? – zapytała, dopiero po chwili zrozumiawszy swój błąd. Zachowała jednak pokerową twarz, dzięki czemu Nate nie skomentował tej dziwnej wypowiedzi, tylko odpowiedział na jej właściwe pytanie.
- Jak tylko chcesz. Zakochani chodzą do kina, na romantyczne kolacje, albo spędzają czas tak, jak najbardziej lubią.
Senna poczuła zazdrość, że jej nigdy nie było to dane.
- W takim razie co robią w pozostałe dni? – zapytała z powagą i z oburzeniem zobaczyła, jak chłopak zachodzi się ze śmiechu.
- Z czego się śmiejesz?! – uniosła głos, przyciągając spojrzenia innych.
- Nie bierz wszystkiego tak dosłownie – poradził jej. – To taki zwyczaj, żeby walentynki spędzać z kimś, kogo kochasz, ale w rzeczywistości w dzień ten mogą spotykać się również przyjaciele, znajomi, albo możesz go spędzać samotnie.
- Rozumiem – uspokoiła się i kiwnęła głową.
- Mam pomysł – powiedział z entuzjazmem Nate. – Może wybierzemy się do kina?
Senna uśmiechnęła się z podnieceniem i przystała na tą propozycję. Wychodząc z baru Nate złapał się za szyję i odkaszlnął.
- Coś się stało?
- Nie – uspokoił ją. – Po prostu dziwacznie się poczułem. Jakby brakowało mi powietrza. Może to zmęczenie…
Skierowali się do kina i razem wybrali jakąś komedię romantyczną. Miło było spędzić czas na oglądaniu śmiesznych losów bohaterów, pokonujących przeszkody losu, by w końcu być razem. Wychodząc z kina Senna miała szczery uśmiech na twarzy i wciąż przeżywała ulubione sceny. Mieli w planach wybrać się jeszcze na rynek, lecz Nate był zmęczony i wrócili do mieszkania.
            Senna wykąpała się i ubrała w długą koszulkę chłopaka. Odstąpił jej swoje łóżko, mówiąc, że może przespać się na kanapie. Senna również poczuła wyczerpanie, więc postanowiła podrzemać chwilę – musiała tylko uważać, by nie zasnąć głębokim snem. Nate zapukał do drzwi, kiedy leżała już w łóżku.
- Chciałem tylko życzyć dobrej nocy – powiedział.
- Dziękuję, Nate. Za to, że mi pomogłeś – odpowiedziała z wdzięcznością. Spędziwszy z nim te parę godzin zdążyła obdarzyć go sympatią.
- Mam nadzieję, że nie jesteś psychopatką i nie zadźgasz mnie nożem, kiedy będę spała – zażartował, a Senna wybuchła śmiechem.
- Dobranoc – powiedziała, a tamten zgasił jej światło i zamknął drzwi.
Senna wyciągnęła zza stanika schowaną wizytówkę, którą dostała od Lucyfera. Mimo, że było ciemno mały blankiecik mienił się delikatną, złotą poświatą. Na nim było napisane smukłym pismem jedno słowo – „pomyśl”. Senna jednak była zbyt zmęczona, by zastanawiać się nad sposobem dotarcia do nowopoznanego mężczyzny. Zamknęła oczy i zapadła w lekki, niespokojny sen.
            Kiedy wstała następnego dnia dochodziła dziewiąta. W nocy co chwilę się wybudzała, w obawie, że Śmierć albo Sen po nią przyjdą. Spałaby dłużej, lecz obudził ją irytujący dzwonek do drzwi. Wstała przeciągając się i weszła do salonu. Zastanawiała się dlaczego Nate jej nie obudził. Dodatkowo rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- Nate, ktoś przy… - zamarła w pół zdania, wpatrując się w kanapę. Chłopak leżał na plecach z otwartymi oczami. Jedna ręka zwisała mu, dotykając podłogi. Był nienaturalnie blady i nie poruszał się. Senna podbiegła do niego, przykładając ucho do jego piersi. Nie usłyszała nawet słabego dudnienia jego serca. Poczuła łzy w oczach.
- Nate, nie, proszę… - załkała, przykładając mu dłoń, do zimnego policzka. Wyraz jego twarzy był spokojny, jakby umarł we śnie. Senna wiedziała, że to jej wina. Śmierć uprzedzał ją, a ona nie posłuchała. Skrzywdziła kogoś, kto był dla niej dobry.
Poczuła wstręt do siebie. Wstręt i rozpacz.
Ponownie ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
- Nate, miałeś zawieźć mnie do pracy! – jakaś kobieta najwidoczniej była bardzo zezłoszczona. Senna poczuła panikę. Jeśli ktoś by ją złapał…
- Przepraszam – pochyliła się nad martwym chłopakiem i pocałowała go w czoło. Na jego policzkach pojawiły się jej łzy. – Tak bardzo przepraszam…
Zamknęła delikatnie jego oczy, po czym ubrała się i otworzyła okno wychodzące na tył kamienicy. Uważając, by nikt jej nie zauważył wyskoczyła na zewnątrz i zaczęła uciekać.
Zimne powietrze zmieniło łzy na jej policzkach w kryształy, a każdy z nich był przepełniony smutkiem.

            Wsiadła do pierwszego autobusu na jaki się natknęła. Zdołała się wślizgnąć tylnimi drzwiami, bo nie miała nawet za co kupić biletu. Drogę przetrwała patrząc ślepo w szybę, nie zwracając uwagi dokąd zmierza. Wysiadła dopiero wtedy, kiedy kierowca podszedł do niej i oznajmił, że to koniec kursu.
            Parę godzin pałętała się po mieście, wciąż przeżywając to, że zabiła człowieka. Czuła wyrzuty sumienia. On miał swoje życie, plany, przyjaciół, może rodzinę… Mógł mieć przed sobą jeszcze wiele lat życia, a ona z taką brutalnością mu je odebrała. Mogła to przewidzieć.
            W końcu weszła do jakiejś obskurnej kawiarni. Nie mogła poruszać palcami, a jej ciałem zawładnęły dreszcze. Musiała się ogrzać. Poprosiła kelnera o gorącą herbatę, pocierając zmrożone dłonie.
Dopiero po wypiciu herbaty zorientowała się, że przecież nie ma jak zapłacić. Bezradny kelner poszedł po gburowatego właściciela, który czerwieniąc się ze złości zwymyślał Senne.
- Zamawia pani, chociaż nie ma pieniędzy?! Ma mi pani zapłacić, to nie instytucja dobroczynna…
- Ja zapłacę – cichy głos przerwał wypowiedź zdenerwowanego właściciela. Senna spojrzała w bok i z zaskoczeniem ujrzała Lucyfera.
- Lu?
- Chodź, moja mała. Myślę, że przydałby ci się inny strój. Jest chłodno. – Rzucił na stół banknot, po czym wziął ją pod ramię i poprowadził do czarnego samochodu. Kiedy wsiadła, odetchnęła z ulgą.
- Jak mnie znalazłeś?
- Był u mnie Sen. Szukają cię – kiedy Senna usłyszała te słowa nabrała głośno powietrza w płuca – Nie martw się, dopóki nie będziesz chciała wrócić możesz zostać u mnie.
- Dziękuję.
- Kiedy tylko dowiedziałem się o twojej ucieczce zebrałem całe siły, by cię znaleźć. Ktoś ci pomógł, prawda? Jeden z moich podwładnych widział cię z jakimś mężczyzną.
Senna poczuła nawracające łzy. Miała ściśnięte gardło.
- Co się stało, Senno? – zapytał spokojnie Lucyfer.
- Ja… Moja moc… - nagle wybuchła płaczem i dokończyła z żalem: - Ja naprawdę nie zrobiłam tego umyślnie…
Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i pozwolił, by wypłakała się w jego ramię. Głaskał ją po głowie i uspokajał kojącym głosem. Jednocześnie z jego twarzy emanowało zadowolenie.
Nareszcie – pomyślał, a jego oczy zaświetliły się nieludzkim blaskiem. Trzymał córkę Leny i Śmierci. Mając moc Senny będzie mógł zostać królem tego świata. A poza tym, nareszcie zemści się na Śmierci.
Po paru godzinach jazdy dojechali na dwór. Senna przez ten czas zdołała się uspokoić. Lucyfer wytłumaczył jej, że nie odebrała życia specjalnie, więc nie powinna się tak przejmować. Podkreślił również, że jeśli będzie wystarczająco dużo ćwiczyć z pewnością uda jej się opanować swoją moc. Podniósł ją na duchu, powodując, że odzyskała spokój ducha. Mężczyzna zaprowadził Senne do pokoju, by mogła się odświeżyć i przebrać.
Przebrała się w dżinsy i koszulę i zeszła na dół. Czując jedzenie weszła do jadalni. Lucyfer na nią czekał. Usiadła naprzeciw niego.
- Jedz.
Łapczywie rzuciła się na jedzenie, nie przejmując się bacznym wzrokiem mężczyzny. Kiedy się nasyciła Lucyfer zaprosił ją do salonu. Usiadła w fotelu, obejmując kolana ramionami.
- A więc to tutaj wychowywała się moja mama? – zapytała, rozglądając się dookoła. Skinął głową. Zamilkła na chwilę, nad czymś się zastanawiając.
- Wiedziałeś, że to przeze mnie ona umarła? – jej głos był cichy, ledwo słyszalny.
- Senno, nie sądzę, żebyś miała w tym jakikolwiek udział. Byłaś zbyt mała. Jeśli miałbym kogokolwiek oskarżać, to wskazałbym twojego ojca. On wiedział kim jest, tak samo jak wiedział, że ona jest istotą żywą. Sam mógł wydedukować, że ich związek nie skończy się dobrze.
- Mówiłeś, że mieszkała o niego, lecz później odeszła. Dlaczego została w jego królestwie, skoro go nienawidziła?
- Bo tego chciał. Zmusił ją. Skrzywdził – Lucyfer akcentował dobitnie każde słowo, obserwując jak dziewczyna blednie. Zauważył, że ją przestraszył, więc wstał i odszedł kilka kroków od niej.
- Powinnaś się położyć.
- Nie mogę zasnąć. Nie chcę… - zawahała się. – Nie chcę na razie rozmawiać ze Snem. Nie chcę, by wiedział, że tutaj jestem.
- Spokojnie – podszedł do niej i przyłożył palce do jej policzka. – Mogę zapieczętować twoją moc. Wtedy będziesz mogła ze spokojem zasnąć.
- Na pewno? – upewniła się, a ten skinął głową.
Tyle, że popełniła błąd. Łatwowierność nie popłaca.

            Sen chodził tam i z powrotem po holu zamku Śmierci. Czekał na swojego brata odchodząc od zmysłów. Kiedy poczuł, że się zbliża wyszedł na zewnątrz i zaczął wypatrywać jego postaci. Miał nadzieję, że będzie mu towarzyszyła Senna.
Jednak Śmierć wrócił sam. I był wściekły.
- Wczoraj ktoś jej pomógł. Jakiś człowiek. – oznajmił ze złością. – Dzisiaj już nie żyje. Odnalazłem jego duszę – nie mógł odejść z tego świata. Zabiera życie z ciał ludzi i nie odprowadza dusz. Nie mogę na to pozwolić. Życie tylko na to czeka.
- Śmierć, ona jest pewnie przerażona. Na litość boską, to niemożliwe, żeby zniknęła. W końcu ona musi spać. Gdyby zasnęła z pewnością zdołałbym ją odnaleźć! – Sen czuł, że stało się coś złego.
- Myślę, że ktoś wykorzystał jej głupotę i spróbuje zdobyć jej zaufanie. Śnie, jeśli jej nie odnajdziemy… Ona jest zarówno człowiekiem jak i nową Śmiercią. Wystarczy, że ktoś odbierze jej moc… W byle jakim czarnoksięskim piśmie jest opisany sposób opieczętowania mojej mocy. Te sposoby są bezskuteczne, przynajmniej były, bo istota zakładająca pieczęć musi mieć na to moją zgodę. Ale ona o tym nie wie. Wystarczy ją zmanipulować. Nie chcę nawet myśleć co się stanie, kiedy ta moc trafi w niepowołane ręce.
- Jeśli ona będzie pozbawiona mocy… - zaczął Sen, czując ucisk w piersi. – Czy wtedy będzie można ją zabić? – ze zgrozą obserwował skinięcie głową swojego brata.
- Szukaj jej w snach. Ja sprawdzę jeszcze kilka miejsc – polecił mu Śmierć, po czym obydwoje zniknęli.

            Kryształowa fiolka ze złotym zamknięciem obijała się o piersi Lucyfera, zawieszona na mocnym łańcuszku. W nim kłębiła się czarna, skrząca się mgła.
Moc Śmierci, równająca się życiu Senny. 

piątek, 5 czerwca 2015

XXIV. Demony przeszłości I.

- Nie chcę dzisiaj żadnego balu. To beznadziejne – powiedziała Senna. Siedziała w fotelu z założoną nogą na nogę i skrzyżowanymi rękoma, odchylając głowę do tyłu. Sen zauważył, że od paru tygodni była rozkojarzona i nie w humorze. Zresztą nie tylko Sen – wszystkim istotom w jego królestwie dało się to we znaki. 
- Kończysz osiemnaście lat, to ważna chwila – przypomniał jej przyjaciel, na co dziewczyna przewróciła oczami. 
- I co z tego, że będę pełnoletnia? Czy wtedy będę mogła stąd wyjść? – Sen chciał coś powiedzieć, lecz powstrzymała go gestem. – Sama, Śnie. 
- Dobrze wiesz, że to nie jest takie łatwe.- Potrafię opanować swoją moc, Śnie. Mogłabym… - nie dokończyła, wiedząc, że wcale nie ma racji. O ile łatwo jej było uspokoić się po wybuchu swojej mocy, o tyle samego momentu wybuchu nie mogła opanować. Od kilku lat próbowała na wszelkie sposoby zapobiegać tym wybuchom – lecz w końcu musiała przyznać rację swojemu ojcu – żaden człowiek nie może poskromić tej siły. 
- Nie, Senno. On się na to nie zgodzi.
- O ile się nie mylę mieszkam w twoim królestwie, a Śmierć i tak udaje, że ja nie istnieję – zacisnęła mocno zęby, nie chcąc uronić żadnej łzy.
- Senna, po co te kłótnie? Nie chcesz spotkać dzisiaj swoich przyjaciół? – zapytał, przeczuwając powód jej podenerwowania.
- Chcę. To nie o to chodzi – popatrzyła w bok, a później wstała i odwróciła się do niego tyłem, spoglądając przez okno. – Czy… czy on przyjdzie?
- Na pewno! Powiedział, że przyjdzie – głos Snu był pełen entuzjazmu, lecz w myślach przeklinał Śmierć, by nie zmienił zdania.
- Po co? Wolałabym, żeby nie przychodził – powiedziała lekceważącym głosem, chociaż Sen wyczuł, że nie mówi prawdy. Mimo, że Senna okazywała jak bardzo jest zła na swego ojca, to i tak w głębi serca bardzo chciałaby, by Śmierć się nią interesował. Jedyne, czego się obawiał to to, że Senna nie będzie wiecznie oczekiwać na to zainteresowanie. 
- Przyjdzie – obiecał ostrzejszym głosem, przywołując ją do porządku, jednocześnie wracając wspomnieniami do ostatniej rozmowy z jej ojcem. Pamiętał, jak ostrożnie dobierał słowa, oraz jak bardzo obawiał się jego odpowiedzi.

- Śmierć, proszę, daj jej powód, by całkiem cię nie znienawidziła. Mały prezent, może coś, co należało do Leny… - zawahał się i zerknął na Śmierć, po czym dodał pewniej: - Ona by tego chciała. Pomyśl, że to od niej, nie od ciebie. 
- Niech będzie. Ale nie obiecuję, że zostanę długo. - zgodził się z ociąganiem, na co Sen odetchnął z ulgą. 
- Dziękuję, bracie. 

           Przygotowania do balu nie nastręczały dużo kłopotów - wystarczyło stworzyć kilkanaście sennych stworzeń i wydać odpowiednie rozkazy. Od rana w zamku panował jeden wielki chaos, lecz w miarę upływu czasu zwyciężał porządek. Wszyscy byli podnieceni myśląc o nadchodzącym przyjęciu. No, prawie wszyscy, bo główny powód przyjęcia, a raczej "powódka" siedziała w swojej komnacie, z naburmuszoną miną obserwując przez okno świat. Sen poprosił Revasserie, by zawołała Sennę, lecz nawet tak pięknemu marzeniu sennemu nie udało się wyciągnąć ponurej istotki z pokoju. Godzinę później Cauchemar ponowił próbę, lecz spotkał się z rzuconą przez dziewczynę poduszką, co uznał jednoznacznie za odpowiedź.  Senna naprawdę kochała spotykać się z przyjaciółmi, lecz za każdym razem kiedy pomyślała o gościach przed oczami miała tylko jedną osobę. I tak, napędzając ten wyimaginowany młyn radości i zdenerwowania, myśląc o ojcu odechciewało jej się udziału w swoim własnym przyjęciu. 
Chociaż była pewna, że Sen nie pozwoli na jej nieobecność, to w głębi duszy pragnęła zostać we własnym pokoju, przykryć się szczelnie aksamitną pościelą i przeczekać ten cyrk w tej prowizorycznej samotni. 

        Jednak po południu zaczęła się przygotowywać. Ubrała krótką, czarną sukienkę, z dosyć odważnym dekoltem i odkrytymi plecami. Zrobiła niezbyt mocny makijaż oczu, a na koniec poprosiła Revasserie, by zrobiła z jej włosów misterny francuski warkocz, z wpiętymi po obu stronach grzebykami, z których błyskały szmaragdy. Zeszła na dół, do czekającego na nią Snu. Zauważyła, że kiedy ją ujrzał na chwilę zaparło mu dech.
- Wyglądasz fantastycznie - pochwalił ją, na co ona przewróciła oczami.
- Jak zawsze, Śnie - odpowiedziała, siląc się na uśmiech.
- Nawet nie wiesz jak bardzo przypominasz mi swoją matkę - powiedział szybko, nie patrząc na nią. Poczuła ucisk w piersiach, kiedy usłyszała jego słowa, jednak nie skomentowała tego. 

       Stali w holu, co przypomniało jej o tym całym oczekiwaniu na każde spotkanie z ojcem. Zaczęła ponownie się denerwować. Podczas gdy goście wchodzili do zamku, Senna lustrowała nieświadomie drzwi wejściowe mając nadzieję ujrzeć ojca. Gości nie było zbyt wielu - prócz jej ulubionych snów, paru bogów, którzy znali jej matkę, nie miała pojęcia kogo mogłaby zaprosić. 
Jej zielone oczy zaświeciły się, kiedy na końcu wszedł jej ojciec. Zmierzył ją wzrokiem i skinął jej głową. Kiedyś, za chociaż tyle uwagi jej serce rozweseliłoby się, lecz teraz, mimo wszechogarniającej ulgi jego przybycia, dziewczyna nie poczuła tych emocji, które przeżywała będąc młodszą i mniej mądrą istotką. 
- Ojcze - skinęła mu również głową, zachowując tyle powagi, ile tylko miała w sobie. Odwrócił szybko wzrok na Sen i równie chłodno się z nim przywitał. Senna z zaskoczeniem zauważyła, że prawie nie oddychała - dopiero, kiedy Śmierć zniknął za drzwiami sali mogła nabrać więcej powietrza.  

        Nastąpiła najgorsza część przyjęcia - po zdmuchnięciu osiemnastu świeczek na olbrzymim, czekoladowym torcie Senna musiała przyjmować życzenia, które jak dla niej i tak miały się nigdy nie spełnić. Prezenty układano z boku, a ich otwarcie miało się odbyć już po przyjęciu. Senna patrzyła ponad głowami przybyłych, szukając tej jednej osoby. Jedyne życzenia, które zapamiętała, były te złożone od Cauchemara - żeby zawsze dawała w kość Niani, oraz, by przy jakiejkolwiek okazji "spieprzyła z tego kraju, może do Meksyku, bo wszyscy ludzie tam uciekają, więc coś musi być na rzeczy". Roześmiała się, kiedy Koszmar podniósł ją do góry i wykonał pełen obrót, a później bratersko przytulił, jakby nie ważyła pięćdziesięciu kilku kilogramów, tylko bynajmniej sto i była bynajmniej kulturystą. 

Zjedli tort i niektórzy zaczęli tańczyć. Senna wirowała od ramion do ramion, i już po chwili miała dosyć.Później wpadła na Sen - mężczyzna przytulił ją mocno, przez co była zmuszona jeszcze potańczyć.
- Senna, kończysz osiemnaście lat. Jesteś już taka dorosła. Ale pamiętaj, że dorosłość to nie lata, a doświadczenie. Dlatego życzę ci, byś każdą życiową decyzję podejmowała po dłuższym zastanowieniu i przemyślanie.  
- Dzięki, Śnie - odpowiedziała z uśmiechem, jednocześnie patrząc ponad jego ramieniem. Dobrze wiedziała, że jeszcze wiele jej do dorosłości i doceniała te szczere życzenia.  
- Chyba powinnaś iść na chwilę do głównego salonu. Ktoś na ciebie czeka - oznajmił jej Sen, widząc, że dziewczyna szuka wzrokiem ojca. Światełko nadziei zapaliło się w jej oczach i natychmiastowo wyszła z sali. Mimo odgłosów przyjęcia dobrze słyszała swoje przyspieszone serce. Weszła do ciemnego pokoju, lecz wydawało jej się, że nikogo tam nie ma. Miała się odwracać, gdy usłyszała głos ojca i rozbłysnęło światło.
- Chcę ci dać prezent – odwróciła się do niego zdziwiona. Nie patrzył na nią, a minę miał tak samo beznamiętną jak zawsze, ale w jego głosie wyczuła lekkie… wahanie. Śmierć bardzo rzadko odzywał się do niej bezpośrednio, a już na pewno nie sam na sam. Wyciągnął rękę, a w otwartej dłoni znajdowało się małe pudełeczko. Senna podeszła do niego niepewnie i, uważając by go nie dotknąć wzięła pudełeczko. Jej oczom ukazał się naszyjnik z małym Łapaczem Snów. 
- Należał do twojej matki. Pomyślałem… Ona chciałaby, żebyś to nosiła.W oczach Senny zawirowały łzy, lecz dzielnie je powstrzymała.
- Dziękuję, ojcze – powiedziała cicho. Śmierć tylko skinął głową i nadal nie zaszczycając ją spojrzeniem wyszedł z pokoju. Senna wyszła na dwór, czując, jakby miało jej zabraknąć powietrza. Wolnym krokiem ruszyła w stronę marmurowej ławki. Potrzebowała chwili samotności. Zacisnęła palce na prezencie, czując ciepło na sercu. Dopiero po chwili zorientowała się, że jest obserwowana.
- Jesteś bardzo podobna do swojej matki - mężczyzna miał wibrujący głos, przypominający mruczenie kota. Złote, kręcone włosy niemal świeciły w ciemności. W ręki trzymał kieliszek wina, wpatrując się z uwagą Sennie. Dziewczyna nie znała go, dlatego też miała się na baczności, lecz wzmianka o jej matce zaciekawiła ją.
- Znał ją pan?
- Owszem. Nazywam się Lucyfer. Lena wychowywała się w moim domu - przytaknął.
- Sen nie wspominał o tym - odpowiedziała mu powątpiewającym głosem. Słysząc jej słowa Lucyfer uśmiechnął się.
- Chyba za wiele ci nie mówi, czyż nie? - mimo, iż ton jego głosu i wyraz twarzy był przyjazny, to Senna nie mogła odegnać od siebie niepokoju.
- Można tak to ująć - przyznała ostrożnie i odwróciła się od niego. - Powinnam już wracać - ruszyła przed siebie.
- Twoja matka była bardzo wyjątkowa - powiedział cicho, powodując, że ponownie na niego spojrzała.
- Może mi pan o niej opowiedzieć?
- Była dobra, a jednocześnie nieposłuszna. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lubiła pomagać. Wiedziałaś, że bardzo przyjaźniła się ze Snem? Tak bardzo, że byłem pewny, że będą kiedyś parą.
- Słyszałam, że była jego najlepszą przyjaciółką - odrzekła - Ale dlaczego… Dlaczego w końcu z  nim się nie związała?
- Musiała zamieszkać ze Śmiercią. A później… później uciekła z jego królestwa, do świata żywych. Po paru latach ich drogi się zeszły i zakochała się w nim. Żyła w jego królestwie niczym królowa. Lecz kiedy okazało się, że jest w ciąży Śmierć nie był zadowolony. 
- Dlaczego? - przełknęła ślinę, czując suchość w gardle. 
- Nie powiedzieli ci? - Lucyfer spojrzał na nią z wyćwiczonym żalem. Widział, jak jej oblicze staje się coraz bledsze. 
- Nie.
- Więc i ja nie powinienem. Ale weź to – podał jej złotą wizytówkę. – Twoja matka chciałaby, byś była w świecie żywych. Możesz mnie odwiedzić, jak się zdecydujesz. W końcu jesteś dorosła.
Zamrugała oczami i chciała coś powiedzieć, zmusić złotowłosego mężczyznę, by dokończył to, co zaczął, lecz tamten zniknął, nie dając jej szansy na zatrzymanie go. Poczuła łzy w oczach, a później złość. Sen wiedział tyle o jej matce, a jednak zataił przed nią jej historię. Wiedział, że Śmierć nie chciał jej narodzin i również nie kwapił się, by o tym jej powiedzieć. Przez tyle czasu widział, jak bardzo boli ją obojętność Śmierci, a jednak nie odważył się tego powiedzieć. Tylko dlaczego Śmierć jej nie chciał? Jak ojciec może nie chcieć narodzin dziecka? Zacisnęła powieki, nie chcąc uronić łzy. W jej umyśle zapanował chaos. Pytania pozostające bez odpowiedzi kłębiły się w jej głowie, powodując rozdrażnienie. Dzisiaj wszystko się wyjaśni.Weszła ze spokojem do holu. Zastała tam Sen. Najwidoczniej chciał jej szukać, bo kiedy ją zobaczył uśmiechnął się szeroko.
- Se... - zaczął, lecz nie pozwoliła mu dokończyć.
- Dlaczego Śmierć mnie nienawidzi? - każde słowo wypowiadała z pozornym spokojem. Widziała, jak na jego twarz wstępuje szybko zamaskowany zaskoczeniem niepokój. 
-Co ty wygadujesz, Senna?
- Przestań. Wiem, że on mnie nienawidzi. Odpowiedz.
- On wcale cię nie nienawidzi! Tylko… Przeżywa nadal odejście Leny… - nie mogła już tego słuchać.
- Przestań kłamać! – wycedziła, a powietrze wokół zgęstniało,  światło na moment przygasiło się. Sen spojrzał na nią z szokiem – zresztą ona sama była zszokowana mocą, jaką nagle poczuła w swoim ciele.
- Kto ci to powiedział? - Sen spoważniał nagle, widząc, że nie ma sensu dalej udawać.
- Nie twoja sprawa.
- Kto mąci ci w głowie? Ktoś tutaj był bez zaproszenia.
- Lucyfer – zza pleców Senny rozległ się głos Śmierci. Dziewczyna skamieniała, bojąc się spojrzeć mu w oczy.
- Senna, co on ci powiedział? - Sen ponowił pytanie ostrym głosem.
- Wystarczająco dużo! Więcej niż ty! – zwróciła się do Snu z żalem. – Wiem, że on nie chciał moich narodzin!
- Słowa Lucyfera są prawdziwe – wtrącił się chłodno Śmierć. 
- Przestań, Śmierć. Nie mów nic więcej – szepnął gorączkowo jego brat. Ten podszedł jednak do Senny, stanął jakieś dwa metry od niej.
- Dlaczego mnie nienawidzisz? – zapytała cicho. Pomyślała, że to może jej zbyt wybujała wyobraźnia zmyśliła tamtego mężczyznę oraz to, co powiedział. Śmierć ją zignorował.
- Do następnego razu, bracie – spojrzał przez ramię na Sen. Chciał już odejść, lecz poczuł, że Senna złapała jego ramię w żelazny uścisk.
- O coś się zapytałam, Śmierć! – krzyknęła. Przez jego twarz przemknęło zaskoczenie, lecz zaraz później popatrzył na nią zimnym wzrokiem. Senna była przerażona swoim nagłym wybuchem, lecz była również wściekła, dlatego zignorowała strach.
- Zabiłaś moją żonę. Gdybyś się nie urodziła, ona by żyła. Dlatego cię nienawidzę – powiedział to ze spokojem, czując jak jej uścisk słabnie, i widząc jak jej twarz blednie. 
- Kurwa, Śmierć! – Sen chciał mu przerwać. 
– Senna… - podszedł do niej, chcąc zobaczyć jej wyraz twarzy. – Nie słuchaj go, skarbie. 
Śmierć i Senna mierzyli się wzrokiem – on chłodnym i pustym, a ona pełnym smutku i wściekłości. Dziewczyna opuściła powoli rękę, puszczając ojca i czekając, aż jego oczy ponownie zetkną się z jej. A kiedy to nastąpiło, zachowując resztki pozornego spokoju powiedziała coś, czego w innej sytuacji za nic w świecie by nie powiedziała.
- Jedyną osobą odpowiedzialną za jej śmierć jesteś ty, ojcze – powiedziała cicho, obserwując jak jego oczy matowieją, a usta zaciskają się mocno. 
- Przestańcie oboje! – krzyknął Sen, lecz Śmierć w następnym momencie zniknął. Chciał objąć Senne, lecz zręcznie wymknęła się jego dłoniom. 
- Czy to prawda? To co powiedział. Czy to ja zabiłam swoją matkę? – jej głos był pusty i przerażający.
- Senna, to nie tak. Twoja mama…
- Wiedziałeś o tym i mi nie powiedziałeś? – popatrzyła na niego z rozczarowaniem i łzami w oczach.
- Twoja matka wiedziała, że urodzenie cię wiąże się ze śmiercią. To była jej decyzja. Kochała cię całym sercem i nie pozwoliłaby, by ktokolwiek cię skrzywdził. Nie mówiłem ci, bo nie chciałem cię ranić. Wiem, że to trudne i wiem, że jesteś zła na mnie… Ale, Senna, ja po prostu…
- Nie chcę tego słuchać! – przerwała mu, odwróciła się na pięcie i uciekła od niego. Myśli pędziły jak oszalałe. Czuła złość, czuła smutek. I nienawiść. Do Śmierci – nawet w głowie nie nazywała go ojcem, do Snu, który zataił przed nią to wszystko. Chciała stąd uciec, uciec jak najdalej. Wiedziała, że może. Gdy tylko pomyślała o ucieczce o jej umysł uderzyła fala mocy, mocy, którą miała w sobie, bo była córką Śmierci. Chyba po raz pierwszy z pełną świadomością jej użyła.

Poczuła sen. Jakieś dziecko marzyło o fantazyjnych fajerwerkach, zupełnie nieświadome, że w jego śnie pojawił się intruz. Senna obejrzała się za siebie i ujrzała swojego przyjaciela biegnącego za nią. Następnie wystrzeliła do góry, a Sen zdążył ujrzeć tylko wybuch czerwono-złotych sztucznych ogni. Zaklął siarczyście.Zniknęła, rozpłynęła się w snach.                                                                                     
***


Rozdział ten podzieliłam na dwie części. Przykro mi, że dzisiejszy post jest tak krótki, ale postaram się dodać następny w czasie nie dłuższym niż tydzień. 

sobota, 23 maja 2015

XXIII. Czas zawsze płynie do przodu

            Skradała się cicho, ostrożnie stawiając każdy krok, jakby w obawie, że podłoże nagle ucieknie jej spod stóp. Była pewna, że mężczyzna jej nie zauważył – jej obecność kryły drzewa, zza których obserwowała spacerującego po ubitej ścieżce przyjaciela. Używając siły własnej wyobraźni bezszelestnie wzbiła się w powietrze, by po chwili przykucnąć na gałęzi znajdującej się nad ścieżką. Jasnowłosy mężczyzna nie zauważył jej – a przynajmniej tak jej się wydawało.
Zrobiła jeszcze dwa kroki, uważając by nie doleciał do niego żaden dźwięk i znalazła się dokładnie nad nim. Skoczyła na dół.
- Mam cię! – Sen niespodziewanie spojrzał w górę i złapał ją w ramiona ze śmiechem. Siedmioletnia dziewczynka odpowiedziała mu dźwięcznym jak dzwoneczki głosem.
- Jak ty to robisz?! – udała złość, jednak w jej oczach krył się błysk rozbawienia. Wpatrywała się w niego niemal z czcią – był jej najulubieńszym, najlepszym przyjacielem i towarzyszem zabaw. Miała dość poważnej Niani, która zwykle się nią opiekowała i kazała jej się uczyć.
- Nie powiem! – chciał się z nią droczyć, lecz po chwili znieruchomiał i postawił ją na ziemi. Spojrzał na nią z obawą, jednak ona nie zauważyła tego spojrzenia.
- Twój ojciec dzisiaj nas odwiedzi – powiedział, starając się zachować obojętny ton głosu. Ze smutkiem obserwował jak w jej oczach zapalają się świetliki szczęścia, a szczery uśmiech przywodzi na wspomnienia dawne czasy i inną osobę.
- Nareszcie! – zawołała ze szczerym entuzjazmem. – Chodź, Śnie, musimy się przygotować!
Puściła się biegiem w stronę zamku, a zrezygnowany Sen podążył za nią.
Czuł, że dzisiaj znowu dziewczynka narobi sobie nadziei, a później jej ojciec ją zgasi, i przestanie się uśmiechać, na parę dni, może tygodni. Śmierć bardzo rzadko ją odwiedzał, zresztą – co tu się oszukiwać – odwiedzał Sen, a nie swą córkę. Był zły na swojego brata, lecz jednocześnie wszystko rozumiał.
Senna była bardzo podobna do swej matki – rysy twarzy i oczy miała niemal identyczne. Po ojcu odziedziczyła kolor prostych jak nitki włosów i może jakiś niewytłumaczalny błysk w oczach. Tak żywa, tak radosna…
Patrząc na nią można by powiedzieć, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Jednak to były tylko pozory – Sen dobrze wiedział jak bardzo raniła ją obojętność, którą obdarzył ją ojciec,. Nie wiedziała co jest tego powodem, ani co się stało z jej matką – gdyby wiedziała musiałaby się wtedy zmierzyć nie tylko z obojętnością Śmierci, ale również z jego innymi uczuciami. A Sen nie chciał na to pozwolić. Obiecał coś Lenie, i nie mógł dopuścić do tego, by jej głupi ojciec ją zranił.
Czekali na gościa w przestronnym holu. Sen zauważył, że mimo, iż Senna zwykle jest bardzo otwarta, to teraz jakby skurczyła się w oczekiwaniu. Stanęła nieco za nim, trzymając rączką rękaw jego czarno-złotej szaty. Jej Niani nie było, lecz najwidoczniej ona wybrała dla niej strój – szarą, rozkloszowaną spódniczkę w kratkę, podkolanówki i olśniewająco białą koszulę z kołnierzykiem. Sen uśmiechnął się w duchu – z Senny była mała chłopczyca i nie przepadała za spódniczkami, a tym bardziej sukienkami. Toczyła o to wojny z Nianią – stworzoną przez Sen istotą, która opiekowała się nią, gdy Sen nie miał na to czasu. Dziewczynka bardzo przypominała mu jej matkę, lecz w odróżnieniu od Śmierci, jemu to nie przynosiło bólu, wręcz przeciwnie, czuł radość widząc, że mimo odejścia Leny jej część nadal istnieje.
Drzwi rozwarły się, a w nich stanął ubrany od stóp do głów w czerń mężczyzna. Kątem oka Sen zauważył, że dziewczynka opuściła wzrok na posadzkę.
Śmierć miał na sobie czarny płaszcz i kapelusz, a spod kapelusza błyszczały złowrogo jego oczy. Sen nie zdziwił się, że Senna jest przestraszona. Jej podniecenie nagle zniknęło, zastąpione przez niepewność.
Śmierć zrobił parę kroków do przodu, ściągając kapelusz i wbijając spojrzenie w swego brata.
- Witaj, Śnie – powiedział cicho, na co tamten wciągnął głośno powietrze, piorunując go wzrokiem.
- Witaj, Śmierć. Razem z Senną oczekiwaliśmy twojego przybycia – chciał spróbować zmusić go, by chociaż na nią spojrzał, lecz tamten uparcie patrzył przed siebie, jakby jego córki tam nie było.
- Bardzo się śpieszę. Nie zostanę długo – oznajmia ponurym głosem – zresztą jego głos od siedmiu lat był niezmienny.
- Mam nadzieję, że uda nam się ciebie namówić na obiad.
- Nie sądzę, abym mógł zostać. Mam dużo pracy – w jego głosie słychać było chłód. Sen ledwo opanował chęć uderzenia go zaciśniętą nagle pięścią.
- Proszę, Śmierć – wbił w niego błagalny wzrok, na co mężczyzna kiwnął tylko głową. – Zapraszam do salonu. Masz ochotę na coś do picia?
- Nie – odpowiedział mu i skierował się w stronę jednego z pokoi dziennych. Tam usiadł na fotelu, naprzeciw Snu i Senny, która nadal nie patrzyła na jego twarz, tylko schowała się w pelerynie Snu.
- Jak się czujesz? – zapytał Sen, zaciskając kurczowo dłoń na dłoni dziewczynki.
- Świetnie – lakoniczna odpowiedź Śmierci była do przewidzenia.
- Senna, skarbie, chyba Niania pojawiła się w zamku. Bądź tak miła i jej poszukaj, dobrze? Powiedz, że mamy gościa.
Dziewczynka skinęła głową i wyszła z pokoju patrząc uparcie na swoje stopy. Gdy drzwi się zamknęły Sen wybuchnął.
- Mam już tego dosyć! Nie mógłbyś się chociaż do niej odezwać? Nie proszę cię, byś zabrał ją ze sobą, ale… cholera jasna, to twoja córka!
- Myślałem, że tą kwestię mamy wyjaśnioną – odpowiedział Śmierć. – To ona odebrała mi moją żonę. Gdyby nie to dziecko…
Z trudem zaczerpnął powietrza, czując, jakby jego serce rozpadało się na małe kawałeczki. Musiał wziąć się w garść – a przynajmniej zachować takie pozory.
- Gdyby nie to dziecko, Lena nadal by żyła. Nienawidzę jej i nie mam zamiaru utrzymywać z nią jakiegokolwiek kontaktu. Przychodzę tutaj tylko z grzeczności jaką do ciebie żywię, oraz aby dopilnować, by jej moc nie dała ci się we znaki – dokończył głosem bez emocji.
- Mylisz się. Lena odeszła, bo tego chciała. Senna nie jest niczemu winna. Ona potrzebuje ojca, Śmierć. Nie czujesz jak bardzo cię kocha? Nawet nie masz pojęcia jak wyczekuje twojej kolejnej wizyty, chociaż traktujesz ją z taką nienawiścią. – westchnął – A co do Leny… Ona była świadoma, z czym się wiąże ten poród. Nie obwiniaj dziecka za coś, na co nie miała wpływu.
- Przestań pieprzyć! – krzyknął Śmierć. – Wyssała z niej całe życie. Nie czujesz tego? Nie czujesz jej aury? Ona… Jej moc wydobywa się z niej przez cały czas, a jednak jest taka opanowana. Mogła od początku ją kontrolować. Lena wcale nie musiała umierać…
- Nie wierzę w to, co słyszę, Śmierć. Myślisz, że ona z premedytacją ją zniszczyła? Myślisz, że za nią nie tęskni?
- Nie muszę o tym z tobą rozmawiać. Chcę tylko dopilnować, by nie miała styczności z żadnym żywym światem. Mam dość kłopotów. Masz ją trzymać z dala od żywych.
- Chcesz, by całe życie spędziła  w zamknięciu? Tak nie można – odpowiedział Sen skrzywdzonym głosem.
- Nie będę dyskutował na ten temat – uciął Śmierć, gdy Senna weszła do pokoju. Spojrzała na niego nieśmiało, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Pragnęła jednego spotkania ich oczu. Marzyła o jednym uścisku, albo chociaż ciepłym powitaniu. Za każdym razem.
I za każdym razem się zawodziła.
Wieczorem przyszła do swojego przyjaciela, chcąc usłyszeć od niego obietnicę miłych snów. Kiedy przed nim stanęła przyszło jej do głowy pytanie. Zresztą to pytanie dręczyło ją od bardzo dawna, lecz nie miała odwagi, by zapytać się o to na głos.
- Śnie?
- Tak, słońce? – popatrzył na nią łagodnie. Jej usta wykrzywione były w podkówkę, a z jej serca emanował smutek.
- Dlaczego on mnie nie lubi? –zapytała z powaga.
- To nie tak! Twój ojciec… - zastanawiał się co ma jej powiedzieć. – po prostu bardzo przeżył stratę twojej matki. Myślę, że nadal to przeżywa.
- Ale zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził.
- Nie, Senna. Wiesz… - przykucnął, tak, by jego oczy znalazły się na wysokości jej. – Czasami ludzie się gubią. I zanim z powrotem odnajdą właściwą drogę, muszą trochę pobłądzić.
- Mój tatuś nie jest człowiekiem – jej dolna warga zaczęła drżeć, lecz przygryzła ją, byle tylko nie okazać jak bardzo jest nieszczęśliwa. Sen niemal uśmiechnął się słysząc jej słowa.
- Wystarczy, że jest do nich podobny.
Nie wydawała się zbyt przekonana jego odpowiedzią.
- Jak długo można błądzić?
Sen uśmiechnął się do siebie, kiedy przypomniał sobie o tym, jak długą wędrówkę Śmierć odbył, by w końcu być z Leną.
- Bardzo długo. Ale gwarantuję ci, że w końcu każdy się odnajduje – pogłaskał ją długimi palcami po policzku i wstał. – Czas spać.
            Czuł jak bardzo niespokojna była w nocy. Niemal słyszał jej przyspieszony oddech, a przed oczami miał obrazy, które samowolnie wtargnęły do jej snu. Beznamiętna twarz ojca, tak obojętna, jakby w ogóle jej nie zauważał. Sen skupił się na odganianiu tej wizji z jej umysłu. W zamian za to, w jej śnie zawitała inna postać.
Jej matka.
            Senna siedziała na jej kolanach, wpatrując się w jej twarz, oczarowana. Znała wygląd mamy na pamięć – śniła jej się niemal codziennie. Była taka piękna. W snach zawsze się uśmiechała. Głaskała ją delikatnie po włosach, mówiła, że ją kocha i, że ciągle jest przy niej. Jak każdy dobry sen, sprawiała, że każdego poranka dziewczynka uśmiechała się szeroko, a uśmiech ten mógł zgasnąć jedynie wtedy, gdy jej myśli odwiedzał koszmar jej ojca.
Czasami to on zwyciężał. Ale nawet najgorszy sen, nawet najgorsze wspomnienie nie mogło sprawić, by Senna przestała kochać Śmierć. Nigdy w życiu nie pozbyłaby się tego uczucia, ani nadziei na to, że w końcu doczeka się jego odwzajemnienia.
Czas jednak płynął, niczym rwąca rzeka, a spełnienia jej marzenia nie było widać nawet na dalekim horyzoncie. I chociaż wydawać się mogło, że zachowanie Śmierci w stosunku do córki jest zrozumiałe, a przynajmniej przewidziane, to ani Sen ani Śmierć nie pomyśleli, że sama Senna nie miała zamiaru czekać w nieskończoność, aż jej ojciec obudzi się z rozpaczy. Im była starsza, tym więcej rzeczy rozumiała i traciła to bezwarunkowe uwielbienie ignorującego ją ojca. Z biegiem lat nauczyła się czuć coś, czego nigdy wcześniej nie odczuwała – gniew. Złość na mężczyznę, w którego zapatrzona była przez tyle lat. Irytacja na bezwzględny zakaz opuszczania Śnienia. Tęsknota za życiem, które przychodziło do niej w snach, za byciem wolną i przez nikogo nie ograniczoną.
            Senna miała już szesnaście lat. Szesnaście lat, w czasie których była i radosna i nieszczęśliwa, spełniona i czująca niedosyt. Lata spędzone na zabawach i nauce.
Nie była już małą dziewczynką. Powoli stawała się kobietą – jej zmiany widoczne były gołym okiem. Kruczoczarne włosy spływały do jej pasa, duże oczy zaskakiwały zieloną głębią, ciało zaokrąglało się, blada skóra przywodziła na myśl arystokratkę. Im była starsza, tym bardziej dawało się we znaki podobieństwo do swej matki. A po ojcu, oprócz kilku szczegółów w jej aparycji odziedziczyła uparty charakter. Sen mógł z łatwością stwierdzić, że Senna i Śmierć wewnętrznie są tacy sami – może prócz tego, że jej psychika była nieco odporniejsza, silniejsza. Charakterem w ogóle nie przypominała matki – była nieustępliwa, wciąż psociła – doprowadzając tym jej Nianię do szaleństwa. Wszędzie było jej pełno – prócz tych momentów przed i po odwiedzinach ojca, kiedy zamykała się w pokoju i uparcie odmawiała wszelkiej rozmowy, a kiedy do takowej się ją namówiło, była nieznośna i niemiła.
Lecz najważniejsze, że dobrze wiedziała kim jest – i była z tego naprawdę dumna. Była dumna ze swojej mocy, która powoli rozwijała się i dawała we znaki, chociaż była ona również jej przekleństwem, przez które nigdy nie będzie mogła zasmakować ludzkiego życia, do którego tak bardzo ją ciągnęło.
Ucząc się wykorzystywać swoje wady i zalety, Senna potrafiła jednak namówić Sen do wszystkiego – nie mógł odeprzeć jej uroku i wdzięku. Zawsze, kiedy czegoś chciała robiła smutną minę, wypychając nieco do przodu dolną wargę – to była jej najcięższa artyleria, i mimo, że Sen poznał się na jej sposobach, zawsze to na niego działało.
            Obiektem znajdującym się w środku Wszechświata Senny był właśnie Sen. Podkochiwała się w nim odkąd skończyła trzynaście lat, i przypadkiem znalazła w bibliotece romanse. Czytała z zaczerwienionymi policzkami o losach bohaterów, odkrywając powoli to, na czym tak bardzo zależało ludziom – bliskość drugiej osoby, ale nie taka zwykła, tylko ta bezgraniczna. Pamiętała, jak siedząc wieczorami w bibliotece nadstawiała uszu, czy nie zbliża się żaden sen. To, co wtedy było jedynie dziecięcą fascynacją i fantazją, zmieniło się wraz z jej wejściem w dorosłość w pociąg i realną potrzebę. Dlatego też Senna, wykorzystując jak tylko mogła swoje wdzięki nęciła subtelnie swojego przyjaciela.
            Jej Niania, na oko czterdziestoletnia kobieta, która oczywiście nigdy bardziej się nie postarzała stała nad nią. Miała trochę zmarszczek w kącikach ust i miłą twarz, była nie za chuda i nie za gruba, oraz Senna mogła z łatwością stwierdzić, że była najżwawszą osobą jaką spotkała. Może oprócz Cauchemara, który prócz Snu w dzieciństwie stanowił jej głównego partnera psot, za które Niania dostawała białej gorączki.
- Możemy już skończyć? – zapytała Senna znudzonym głosem.
- Nie, zostały jeszcze dwa zadania – odpowiedziała jej surowo, a dziewczyna przeniosła z powrotem wzrok na podręcznik. Lekcje francuskiego były dla niej męczarnią, bo chociaż miała dar do języków, i natychmiastowo zapamiętywała zarówno słowa jak i gramatykę, to język francuski po prostu ją irytował. Oprócz tego znała niemiecki, angielski, włoski, chiński i wiele innych – pierwiastek nieskończonych istot dawał jej możliwość natychmiastowego uczenia się nowych rzeczy – tak samo jak Śmierć rozmawiał z zabieranymi duszami, nawet nie zauważając, że przechodzi na inny język. Ale Senna naprawdę nie lubiła się dużo uczyć – a francuski i gra na fortepianie były jej nemezis. Spojrzała przez okno i niemal podskoczyła kiedy ujrzała na parapecie szczerzącego zaostrzone zęby Cauchemara. Przytknął palec wskazujący do ust, ostrzegając, by była cicho i wpatrzył się w odwróconą do niego tyłem Nianię, która w tym samym momencie znieruchomiała, a jej spojrzenie stało się puste. Nie czekając na nic więcej Senna pospiesznie wstała, otworzyła okno i wskoczyła na jego plecy, łapiąc się kurczowo jego szyi.
- Co tak długo trwało? – zapytała zadziornie.
- Nie narzekaj. Musimy uciekać – odpowiedział nonszalancko i zasadził susa, trafiając łagodnie na gałęzi rosnącego nieopodal drzewa. Znajdując się poza zasięgiem wzroku jakiejkolwiek istoty będącej w zamku ścigali się między drzewami, aż do wodospadu wpadającego do głębokiego, błękitnego oka.
- Masz? – zapytała, a koszmar podał jej mały pakunek, z którego wyciągnęła czarny, jednoczęściowy strój kąpielowy z głęboko wyciętymi plecami i dekoltem w postaci wąskiego grota strzały. Cauchemar odwrócił się od niej, a ona weszła między zarośla i pospiesznie się przebrała, rzucając niedbale ubrania na trawę. Bezszelestnie podeszła do skraju wodospadu i nie wołając towarzysza skoczyła zatapiając się w gotującej się kipieli. Wynurzyła się z wody i roześmiała się, kiedy usłyszała krzyk z góry.
- Tu jestem! – zawołała głośno i pomachała mu. Dołączył do niej, skacząc „na bombę” i obryzgując ją falą ciepłej wody. Wypłynęli nieco dalej, gdzie woda była nieco spokojniejsza. Czysty błękit nieba odbijał się w tafli niczym w lustrze. Leżeli na wodzie oddychając głęboko, przymrużając oczy do słońca i czując satysfakcję z udanej ucieczki.
Sen przybył do królestwa w towarzystwie Śmierci. Zdołał namówić go do odwiedzenia córki po niemal roku. Jego brat wcale nie był chętny, ale uległ usilnym namowom Władcy Snów. Weszli do zamku.
- Senna! – zawołał Sen, jednak nie doczekał się żadnego odzewu. W tym czasie powinna się uczyć, lecz kiedy wezwał Nianię, ta również nie przybyła. Razem z coraz bardziej poirytowanym Śmiercią skierował się do komnaty, gdzie zwykle były prowadzone zajęcia dla niej. Wchodząc zastali unieruchomioną Nianię.
- Cauchemar! – krzyknął Sen ze zdenerwowaniem. Jego stworzenie szybko pojawiło się przy nim, mokry od stóp do głów. Kiedy Koszmar ujrzał Śmierć rozdziawił usta w przerażeniu.
- Chyba powinieneś staranniej tworzyć swoje sny – stwierdził ponuro Śmierć.
- My tylko… - Cauchemar zaczął wyjaśniać, lecz Sen uniósł dłoń, by przestał.
- Odejdź – rozkazał, na co tamten skłonił się nisko i rozpłynął się w powietrzu.
Po kilkunastu minutach dryfowania, Senna zanurzyła się i zanurkowała ku kolorowemu dnu. Wokół niej pływały kolorowe, rajskie ryby – potęga snów nie miała granic, tutaj wszystko było możliwe. Spojrzała do góry, lecz nie zauważyła swojego towarzysza ucieczki. Powoli wypłynęła na powierzchnie. Odgarnęła z twarzy mokre, splątane włosy i rozejrzała się dookoła. Prawie serce jej stanęło, kiedy na brzegu ujrzała Sen, a nieco za nim swojego ojca. Zaschło jej w gardle, kiedy zauważyła zachmurzoną twarz swego przyjaciela. Spojrzała na Śmierć i na malujący się na niego twarzy wyraz niezadowolenia – tym właśnie dorzucił drwa do buchającego z jej serca ogniska żalu i gniewu.
Bez pośpiechu płynęła w ich stronę. Kiedy wyszła z wody, Sen nakrył ją swoją peleryną, a ona tylko przeszła obok niego z obojętnością.
- Cześć Śnie – powiedziała, kiedy już go minęła.
- Twój ojciec chciał z tobą po… - zaczął Sen, lecz ona mu przerwała.
- Czekałam na niego rok czasu, więc cokolwiek by chciał, to może poczekać.
Śmierć stał niewzruszony, jakby ta wymiana zdań nie była o nim.
- Poczekaj… - Sen złapał dziewczynę za dłoń i zmusił, by przystanęła. Przewróciła oczami i nadal nie patrząc na swojego ojca zapytała:
- O co chodzi?
- Porozmawiamy, kiedy ona się przebierze i wysuszy. Czekam w salonie – Śmierć również na nią nie patrzył i rozpłynął się w powietrzu. Senna poczuła, że ze złości rumienieje. Zacisnęła dłonie w pięści i przez moment poczuła, jak jej moc otacza ją niczym niepowstrzymana aura. Sen przyłożył do jej ramienia rękę.
- Miałaś nie uciekać z zajęć – przypomniał jej łagodnie Sen.
- Po co mi one, jeśli nie mogę stąd odejść i wykorzystać tą wiedzę w praktyce?
- Później o tym porozmawiamy. Nie wiem czego chce twój ojciec, więc lepiej będzie jeśli się pospieszymy.
- Niech sobie poczeka – mruknęła tylko, ale później ujęła nadstawioną dłoń Snu i znaleźli się w zamku. Próbując jak najbardziej się nie śpieszyć wytarła się ręcznikiem, wysuszyła włosy i przebrała się w obcisłe, ciemne dżinsy i butelkowo zieloną koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Później majestatycznie powoli zeszła boso po schodach i skierowała się do pokoju, gdzie czekali na nią mężczyźni. Usiadła na fotelu w najdalszym kącie pokoju, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
- Czuję, że twoja moc staje się coraz mniej stabilna – zaczął Śmierć, nie zawracając sobie głowy wstępem. – Nigdy bezpośrednio ci tego nie zakazałem, ale w związku z rozwojem tej mocy, muszę stanowczo ci przypomnieć, że nie masz prawa opuszczać tego miejsca. Stanowisz zagrożenie dla żywych istot i możesz zachwiać równowagę, którą my pielęgnujemy.
Senna nabrała głośno powietrza, nie spodziewając się takich słów.
- Umiem kontrolować swoją moc – wycedziła.
- Nie umiesz. Przed chwilą dałaś ku temu przykład, czyż nie? – odpowiedział jej z chłodem, na co spuściła na moment wzrok. – Jesteś w połowie człowiekiem, a żaden człowiek nie jest w stanie jej kontrolować.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam tutaj spędzić całą wieczność?
- Tak.
- Przychodzisz po całym roku nieobecności i myślisz, że cię posłucham? – Senna wstała, podnosząc głos. Sen również wstał, obserwując jak powietrze wokół ciała dziewczyny gęstnieje i ciemnieje, a oczy błyszczą kryształowym, nieludzkim blaskiem. Tylko Śmierć nadal spokojnie siedział, pierwszy raz tak jawnie się jej przyglądając.
Senna czuła rozpacz i gniew. Była zła na siebie, że nie zachowała powagi – dobrze wiedziała, że Śmierć ma rację co do tego, że nie potrafi opanować tej mocy. Ale gdyby ćwiczyła… była pewna, że w końcu by jej się udało.
Widziała, jak Sen zbliża się do niej powoli i łapie za ramię.
- Senna, weź się w garść – usłyszała jego głos w oddali. Pod wpływem jego dotyku zdołała się nieco uspokoić. Moc zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, lecz dziewczyna nie usiadła, tylko skrzywdzonym wzrokiem patrzyła na swojego ojca.
- Właśnie o tym mówiłem. Wiesz, że jeśli teraz znalazłby się przy tobie jakiś człowiek to nie przeżyłby tego? – zapytał retorycznie i wstał z fotela. Senna zacisnęła zęby, nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później będzie żałowała. Później Śmierć spojrzał przeciągle w jej oczy, a jego twarz przez sekundę zdawała się złagodnieć, lecz kiedy dziewczyna mrugnęła on odwrócił się od niej, więc nie była pewna, czy jej się nie przewidziało.
- Mam nadzieję, że zrozumiałaś – powiedział na odchodne i zniknął. Z trudem powstrzymała łzy i odpychając Sen pobiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łoże, wtulając swoją twarz w poduszkę, która stłumiła nieco jej szloch.
Usłyszała pukanie do drzwi.
- Senna? – Sen mówił cicho i łagodnie.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać – odpowiedział jej i otworzył drzwi. Podszedł do jej łóżka, a ona podniosła się do siedzącej pozycji, ukrywając twarz we włosach. Sen przykucnął przy niej, próbując zmusić ją, by na niego spojrzała.
- Naprawdę mogę nauczyć się panować nad tą cholerną mocą – powiedziała, a Sen nie zwrócił nawet uwagi na jej słownictwo.
- Wiem o tym, skarbie – powiedział z pewnością, sprawiając, że nareszcie na niego popatrzyła. Na jej twarzy malowało się zdziwienie.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Też nie jestem zadowolony z tego, co powiedział Śmierć. Musisz tylko zrozumieć, że on też ma trochę racji.
- Ale mam prawo stąd wyjść!
- Masz. Myślę, że jestem w stanie coś z tym zrobić. Ale będziesz musiała pamiętać, że masz mnie słuchać i żadnych ucieczek! – uśmiechnął się do niej tajemniczo i wstał.
- Pokażesz mi świat ludzi? – w jej głosie słychać było niedowierzanie.
- O ile potrafisz dochować tajemnicy – mrugnął do niej, a w następnej sekundzie złapał ją w talii, kiedy skoczyła na niego i objęła rękami jego szyję.
- Dziękuję – powiedziała z podnieceniem i pocałowała go w policzek. Zorientowawszy się, co zrobiła zarumieniła się delikatnie i odsunęła od niego. Sen również nie skomentował ani jej rumieńca, ani pocałunku – wyszedł z jej sypialni życząc jej słodkich snów z delikatnym uśmiechem na twarzy.
            Od tamtego czasu w sekrecie zwiedzali świat żywych. Sen pokazywał Sennie najpiękniejsze miejsca, pokazywał kulturę różnych ludzi, tłumaczył to, czego nie rozumiała. Co tydzień robili sobie wycieczkę, tam, gdzie Senna zapragnęła się znaleźć. Jednocześnie nakazał jej, by codziennie ćwiczyła medytacje i sposoby na szybkie uspokojenie. Najgorszym jej wrogiem były właśnie nerwy.
          Czas zawsze płynie do przodu. Najważniejsze jest to zrozumieć. Jednak Pan Śmierci nie chciał odcinać się od przyszłości, ani nie chciał jedynie o niej pamiętać. Chciał nią żyć.

Żyjąc przeszłością mógł przecież obudzić jej demony, które zdawały się odejść w zapomnienie. A to nie zwiastowało niczego dobrego – ani dla niego, ani dla jego córki.