Skradała się cicho, ostrożnie stawiając każdy krok, jakby
w obawie, że podłoże nagle ucieknie jej spod stóp. Była pewna, że mężczyzna jej
nie zauważył – jej obecność kryły drzewa, zza których obserwowała spacerującego
po ubitej ścieżce przyjaciela. Używając siły własnej wyobraźni bezszelestnie
wzbiła się w powietrze, by po chwili przykucnąć na gałęzi znajdującej się nad
ścieżką. Jasnowłosy mężczyzna nie zauważył jej – a przynajmniej tak jej się
wydawało.
Zrobiła jeszcze dwa
kroki, uważając by nie doleciał do niego żaden dźwięk i znalazła się dokładnie
nad nim. Skoczyła na dół.
- Mam cię! – Sen
niespodziewanie spojrzał w górę i złapał ją w ramiona ze śmiechem.
Siedmioletnia dziewczynka odpowiedziała mu dźwięcznym jak dzwoneczki głosem.
- Jak ty to robisz?! –
udała złość, jednak w jej oczach krył się błysk rozbawienia. Wpatrywała się
w niego niemal z czcią – był jej najulubieńszym, najlepszym przyjacielem i
towarzyszem zabaw. Miała dość poważnej Niani, która zwykle się nią opiekowała i
kazała jej się uczyć.
- Nie powiem! – chciał
się z nią droczyć, lecz po chwili znieruchomiał i postawił ją na ziemi.
Spojrzał na nią z obawą, jednak ona nie zauważyła tego spojrzenia.
- Twój ojciec dzisiaj
nas odwiedzi – powiedział, starając się zachować obojętny ton głosu.
Ze smutkiem obserwował jak w jej oczach zapalają się świetliki szczęścia,
a szczery uśmiech przywodzi na wspomnienia dawne czasy i inną osobę.
- Nareszcie! – zawołała
ze szczerym entuzjazmem. – Chodź, Śnie, musimy się przygotować!
Puściła się biegiem w
stronę zamku, a zrezygnowany Sen podążył za nią.
Czuł,
że dzisiaj znowu dziewczynka narobi sobie nadziei, a później jej ojciec ją
zgasi, i przestanie się uśmiechać, na parę dni, może tygodni. Śmierć
bardzo rzadko ją odwiedzał, zresztą – co tu się oszukiwać – odwiedzał Sen, a
nie swą córkę. Był zły na swojego brata, lecz jednocześnie wszystko rozumiał.
Senna była bardzo
podobna do swej matki – rysy twarzy i oczy miała niemal identyczne. Po ojcu
odziedziczyła kolor prostych jak nitki włosów i może jakiś niewytłumaczalny
błysk w oczach. Tak żywa, tak radosna…
Patrząc na nią można by
powiedzieć, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie. Jednak to były tylko
pozory – Sen dobrze wiedział jak bardzo raniła ją obojętność, którą obdarzył ją
ojciec,. Nie wiedziała co jest tego powodem, ani co się stało z jej matką –
gdyby wiedziała musiałaby się wtedy zmierzyć nie tylko z obojętnością Śmierci,
ale również z jego innymi uczuciami. A Sen nie chciał na to pozwolić.
Obiecał coś Lenie, i nie mógł dopuścić do tego, by jej głupi ojciec ją zranił.
Czekali
na gościa w przestronnym holu. Sen zauważył, że mimo, iż Senna zwykle jest
bardzo otwarta, to teraz jakby skurczyła się w oczekiwaniu. Stanęła nieco za
nim, trzymając rączką rękaw jego czarno-złotej szaty. Jej Niani nie było, lecz
najwidoczniej ona wybrała dla niej strój – szarą, rozkloszowaną spódniczkę w
kratkę, podkolanówki i olśniewająco białą koszulę z kołnierzykiem.
Sen uśmiechnął się w duchu – z Senny była mała chłopczyca i nie przepadała
za spódniczkami, a tym bardziej sukienkami. Toczyła o to wojny z Nianią –
stworzoną przez Sen istotą, która opiekowała się nią, gdy Sen nie miał na to
czasu. Dziewczynka bardzo przypominała mu jej matkę, lecz w odróżnieniu od
Śmierci, jemu to nie przynosiło bólu, wręcz przeciwnie, czuł radość widząc, że
mimo odejścia Leny jej część nadal istnieje.
Drzwi rozwarły się, a w
nich stanął ubrany od stóp do głów w czerń mężczyzna. Kątem oka Sen zauważył,
że dziewczynka opuściła wzrok na posadzkę.
Śmierć miał na sobie
czarny płaszcz i kapelusz, a spod kapelusza błyszczały złowrogo jego oczy. Sen
nie zdziwił się, że Senna jest przestraszona. Jej podniecenie nagle zniknęło,
zastąpione przez niepewność.
Śmierć zrobił parę
kroków do przodu, ściągając kapelusz i wbijając spojrzenie w swego brata.
- Witaj, Śnie –
powiedział cicho, na co tamten wciągnął głośno powietrze, piorunując go
wzrokiem.
- Witaj, Śmierć. Razem
z Senną oczekiwaliśmy twojego przybycia – chciał spróbować zmusić go, by
chociaż na nią spojrzał, lecz tamten uparcie patrzył przed siebie, jakby jego
córki tam nie było.
- Bardzo się śpieszę.
Nie zostanę długo – oznajmia ponurym głosem – zresztą jego głos od siedmiu lat
był niezmienny.
- Mam nadzieję, że uda
nam się ciebie namówić na obiad.
- Nie sądzę, abym mógł
zostać. Mam dużo pracy – w jego głosie słychać było chłód. Sen ledwo opanował
chęć uderzenia go zaciśniętą nagle pięścią.
- Proszę, Śmierć – wbił
w niego błagalny wzrok, na co mężczyzna kiwnął tylko głową. – Zapraszam do
salonu. Masz ochotę na coś do picia?
- Nie – odpowiedział mu
i skierował się w stronę jednego z pokoi dziennych. Tam usiadł na fotelu,
naprzeciw Snu i Senny, która nadal nie patrzyła na jego twarz, tylko schowała
się w pelerynie Snu.
- Jak się czujesz? –
zapytał Sen, zaciskając kurczowo dłoń na dłoni dziewczynki.
- Świetnie – lakoniczna
odpowiedź Śmierci była do przewidzenia.
- Senna, skarbie, chyba
Niania pojawiła się w zamku. Bądź tak miła i jej poszukaj, dobrze? Powiedz, że
mamy gościa.
Dziewczynka skinęła
głową i wyszła z pokoju patrząc uparcie na swoje stopy. Gdy drzwi się zamknęły
Sen wybuchnął.
- Mam już tego dosyć!
Nie mógłbyś się chociaż do niej odezwać? Nie proszę cię, byś zabrał ją ze sobą,
ale… cholera jasna, to twoja córka!
- Myślałem, że tą
kwestię mamy wyjaśnioną – odpowiedział Śmierć. – To ona odebrała mi moją żonę.
Gdyby nie to dziecko…
Z trudem zaczerpnął
powietrza, czując, jakby jego serce rozpadało się na małe kawałeczki. Musiał
wziąć się w garść – a przynajmniej zachować takie pozory.
- Gdyby nie to dziecko,
Lena nadal by żyła. Nienawidzę jej i nie mam zamiaru utrzymywać z nią
jakiegokolwiek kontaktu. Przychodzę tutaj tylko z grzeczności jaką do ciebie
żywię, oraz aby dopilnować, by jej moc nie dała ci się we znaki – dokończył
głosem bez emocji.
- Mylisz się. Lena
odeszła, bo tego chciała. Senna nie jest niczemu winna. Ona potrzebuje ojca,
Śmierć. Nie czujesz jak bardzo cię kocha? Nawet nie masz pojęcia jak wyczekuje
twojej kolejnej wizyty, chociaż traktujesz ją z taką nienawiścią. – westchnął –
A co do Leny… Ona była świadoma, z czym się wiąże ten poród. Nie obwiniaj
dziecka za coś, na co nie miała wpływu.
- Przestań pieprzyć! –
krzyknął Śmierć. – Wyssała z niej całe życie. Nie czujesz tego? Nie czujesz jej
aury? Ona… Jej moc wydobywa się z niej przez cały czas, a jednak jest taka
opanowana. Mogła od początku ją kontrolować. Lena wcale nie musiała umierać…
- Nie wierzę w to, co
słyszę, Śmierć. Myślisz, że ona z premedytacją ją zniszczyła? Myślisz, że za
nią nie tęskni?
- Nie muszę o tym z
tobą rozmawiać. Chcę tylko dopilnować, by nie miała styczności z żadnym
żywym światem. Mam dość kłopotów. Masz ją trzymać z dala od żywych.
- Chcesz, by całe życie
spędziła w zamknięciu? Tak nie można –
odpowiedział Sen skrzywdzonym głosem.
- Nie będę dyskutował
na ten temat – uciął Śmierć, gdy Senna weszła do pokoju. Spojrzała na niego
nieśmiało, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Pragnęła jednego spotkania ich
oczu. Marzyła o jednym uścisku, albo chociaż ciepłym powitaniu. Za każdym
razem.
I za każdym razem się
zawodziła.
Wieczorem przyszła do
swojego przyjaciela, chcąc usłyszeć od niego obietnicę miłych snów. Kiedy przed
nim stanęła przyszło jej do głowy pytanie. Zresztą to pytanie dręczyło ją od
bardzo dawna, lecz nie miała odwagi, by zapytać się o to na głos.
- Śnie?
- Tak, słońce? –
popatrzył na nią łagodnie. Jej usta wykrzywione były w podkówkę,
a z jej serca emanował smutek.
- Dlaczego on mnie nie
lubi? –zapytała z powaga.
- To nie tak! Twój
ojciec… - zastanawiał się co ma jej powiedzieć. – po prostu bardzo przeżył
stratę twojej matki. Myślę, że nadal to przeżywa.
- Ale zachowuje się tak,
jakby mnie nienawidził.
- Nie, Senna. Wiesz… -
przykucnął, tak, by jego oczy znalazły się na wysokości jej. – Czasami ludzie
się gubią. I zanim z powrotem odnajdą właściwą drogę, muszą trochę pobłądzić.
- Mój tatuś nie jest
człowiekiem – jej dolna warga zaczęła drżeć, lecz przygryzła ją, byle tylko nie
okazać jak bardzo jest nieszczęśliwa. Sen niemal uśmiechnął się słysząc jej
słowa.
- Wystarczy, że jest do
nich podobny.
Nie wydawała się zbyt
przekonana jego odpowiedzią.
- Jak długo można
błądzić?
Sen uśmiechnął się do
siebie, kiedy przypomniał sobie o tym, jak długą wędrówkę Śmierć odbył, by
w końcu być z Leną.
- Bardzo długo. Ale
gwarantuję ci, że w końcu każdy się odnajduje – pogłaskał ją długimi palcami po
policzku i wstał. – Czas spać.
Czuł jak bardzo niespokojna była w nocy. Niemal słyszał
jej przyspieszony oddech, a przed oczami miał obrazy, które samowolnie
wtargnęły do jej snu. Beznamiętna twarz ojca, tak obojętna, jakby w ogóle jej
nie zauważał. Sen skupił się na odganianiu tej wizji z jej umysłu. W zamian za
to, w jej śnie zawitała inna postać.
Jej matka.
Senna siedziała na jej kolanach, wpatrując się w jej
twarz, oczarowana. Znała wygląd mamy na pamięć – śniła jej się niemal
codziennie. Była taka piękna. W snach zawsze się uśmiechała. Głaskała ją
delikatnie po włosach, mówiła, że ją kocha i, że ciągle jest przy niej.
Jak każdy dobry sen, sprawiała, że każdego poranka dziewczynka uśmiechała się
szeroko, a uśmiech ten mógł zgasnąć jedynie wtedy, gdy jej myśli odwiedzał
koszmar jej ojca.
Czasami to on
zwyciężał. Ale nawet najgorszy sen, nawet najgorsze wspomnienie nie mogło
sprawić, by Senna przestała kochać Śmierć. Nigdy w życiu nie pozbyłaby się tego
uczucia, ani nadziei na to, że w końcu doczeka się jego odwzajemnienia.
Czas
jednak płynął, niczym rwąca rzeka, a spełnienia jej marzenia nie było widać
nawet na dalekim horyzoncie. I chociaż wydawać się mogło, że zachowanie Śmierci
w stosunku do córki jest zrozumiałe, a przynajmniej przewidziane, to ani Sen
ani Śmierć nie pomyśleli, że sama Senna nie miała zamiaru czekać w
nieskończoność, aż jej ojciec obudzi się z rozpaczy. Im była starsza, tym
więcej rzeczy rozumiała i traciła to bezwarunkowe uwielbienie ignorującego ją
ojca. Z biegiem lat nauczyła się czuć coś, czego nigdy wcześniej nie odczuwała
– gniew. Złość na mężczyznę, w którego zapatrzona była przez tyle lat. Irytacja
na bezwzględny zakaz opuszczania Śnienia. Tęsknota za życiem, które
przychodziło do niej w snach, za byciem wolną i przez nikogo nie
ograniczoną.
Senna miała już szesnaście lat. Szesnaście lat, w czasie
których była i radosna i nieszczęśliwa, spełniona i czująca niedosyt. Lata
spędzone na zabawach i nauce.
Nie była już małą
dziewczynką. Powoli stawała się kobietą – jej zmiany widoczne były gołym okiem.
Kruczoczarne włosy spływały do jej pasa, duże oczy zaskakiwały zieloną głębią,
ciało zaokrąglało się, blada skóra przywodziła na myśl arystokratkę. Im była
starsza, tym bardziej dawało się we znaki podobieństwo do swej matki. A po
ojcu, oprócz kilku szczegółów w jej aparycji odziedziczyła uparty
charakter. Sen mógł z łatwością stwierdzić, że Senna i Śmierć wewnętrznie są
tacy sami – może prócz tego, że jej psychika była nieco odporniejsza,
silniejsza. Charakterem w ogóle nie przypominała matki – była nieustępliwa,
wciąż psociła – doprowadzając tym jej Nianię do szaleństwa. Wszędzie było jej
pełno – prócz tych momentów przed i po odwiedzinach ojca, kiedy zamykała się w
pokoju i uparcie odmawiała wszelkiej rozmowy, a kiedy do takowej się ją
namówiło, była nieznośna i niemiła.
Lecz najważniejsze, że
dobrze wiedziała kim jest – i była z tego naprawdę dumna. Była dumna ze swojej
mocy, która powoli rozwijała się i dawała we znaki, chociaż była ona również
jej przekleństwem, przez które nigdy nie będzie mogła zasmakować ludzkiego życia,
do którego tak bardzo ją ciągnęło.
Ucząc się wykorzystywać
swoje wady i zalety, Senna potrafiła jednak namówić Sen do wszystkiego – nie
mógł odeprzeć jej uroku i wdzięku. Zawsze, kiedy czegoś chciała robiła smutną
minę, wypychając nieco do przodu dolną wargę – to była jej najcięższa
artyleria, i mimo, że Sen poznał się na jej sposobach, zawsze to na niego
działało.
Obiektem znajdującym się w środku Wszechświata Senny był
właśnie Sen. Podkochiwała się w nim odkąd skończyła trzynaście lat, i
przypadkiem znalazła w bibliotece romanse. Czytała z zaczerwienionymi
policzkami o losach bohaterów, odkrywając powoli to, na czym tak bardzo
zależało ludziom – bliskość drugiej osoby, ale nie taka zwykła, tylko ta
bezgraniczna. Pamiętała, jak siedząc wieczorami w bibliotece nadstawiała uszu,
czy nie zbliża się żaden sen. To, co wtedy było jedynie dziecięcą fascynacją i
fantazją, zmieniło się wraz z jej wejściem w dorosłość w pociąg i realną
potrzebę. Dlatego też Senna, wykorzystując jak tylko mogła swoje wdzięki nęciła
subtelnie swojego przyjaciela.
Jej Niania, na oko czterdziestoletnia kobieta, która
oczywiście nigdy bardziej się nie postarzała stała nad nią. Miała trochę
zmarszczek w kącikach ust i miłą twarz, była nie za chuda i nie za gruba, oraz
Senna mogła z łatwością stwierdzić, że była najżwawszą osobą jaką spotkała.
Może oprócz Cauchemara, który prócz Snu w dzieciństwie stanowił jej głównego
partnera psot, za które Niania dostawała białej gorączki.
- Możemy już skończyć? –
zapytała Senna znudzonym głosem.
- Nie, zostały jeszcze
dwa zadania – odpowiedziała jej surowo, a dziewczyna przeniosła z powrotem
wzrok na podręcznik. Lekcje francuskiego były dla niej męczarnią, bo chociaż
miała dar do języków, i natychmiastowo zapamiętywała zarówno słowa jak i
gramatykę, to język francuski po prostu ją irytował. Oprócz tego znała
niemiecki, angielski, włoski, chiński i wiele innych – pierwiastek nieskończonych
istot dawał jej możliwość natychmiastowego uczenia się nowych rzeczy – tak samo
jak Śmierć rozmawiał z zabieranymi duszami, nawet nie zauważając, że przechodzi
na inny język. Ale Senna naprawdę nie lubiła się dużo uczyć – a francuski
i gra na fortepianie były jej nemezis. Spojrzała przez okno i niemal
podskoczyła kiedy ujrzała na parapecie szczerzącego zaostrzone zęby Cauchemara.
Przytknął palec wskazujący do ust, ostrzegając, by była cicho i wpatrzył się w
odwróconą do niego tyłem Nianię, która w tym samym momencie znieruchomiała, a
jej spojrzenie stało się puste. Nie czekając na nic więcej Senna pospiesznie
wstała, otworzyła okno i wskoczyła na jego plecy, łapiąc się kurczowo jego
szyi.
- Co tak długo trwało? –
zapytała zadziornie.
- Nie narzekaj. Musimy
uciekać – odpowiedział nonszalancko i zasadził susa, trafiając łagodnie na gałęzi
rosnącego nieopodal drzewa. Znajdując się poza zasięgiem wzroku jakiejkolwiek istoty
będącej w zamku ścigali się między drzewami, aż do wodospadu wpadającego do
głębokiego, błękitnego oka.
- Masz? – zapytała, a
koszmar podał jej mały pakunek, z którego wyciągnęła czarny, jednoczęściowy
strój kąpielowy z głęboko wyciętymi plecami i dekoltem w postaci wąskiego
grota strzały. Cauchemar odwrócił się od niej, a ona weszła między zarośla i
pospiesznie się przebrała, rzucając niedbale ubrania na trawę. Bezszelestnie
podeszła do skraju wodospadu i nie wołając towarzysza skoczyła zatapiając
się w gotującej się kipieli. Wynurzyła się z wody i roześmiała się, kiedy
usłyszała krzyk z góry.
- Tu jestem! – zawołała
głośno i pomachała mu. Dołączył do niej, skacząc „na bombę” i obryzgując
ją falą ciepłej wody. Wypłynęli nieco dalej, gdzie woda była nieco
spokojniejsza. Czysty błękit nieba odbijał się w tafli niczym w lustrze. Leżeli
na wodzie oddychając głęboko, przymrużając oczy do słońca i czując satysfakcję
z udanej ucieczki.
Sen
przybył do królestwa w towarzystwie Śmierci. Zdołał namówić go do odwiedzenia
córki po niemal roku. Jego brat wcale nie był chętny, ale uległ usilnym namowom
Władcy Snów. Weszli do zamku.
- Senna! – zawołał Sen,
jednak nie doczekał się żadnego odzewu. W tym czasie powinna się uczyć, lecz
kiedy wezwał Nianię, ta również nie przybyła. Razem z coraz bardziej
poirytowanym Śmiercią skierował się do komnaty, gdzie zwykle były prowadzone
zajęcia dla niej. Wchodząc zastali unieruchomioną Nianię.
- Cauchemar! – krzyknął
Sen ze zdenerwowaniem. Jego stworzenie szybko pojawiło się przy nim, mokry od
stóp do głów. Kiedy Koszmar ujrzał Śmierć rozdziawił usta w przerażeniu.
- Chyba powinieneś
staranniej tworzyć swoje sny – stwierdził ponuro Śmierć.
- My tylko… - Cauchemar
zaczął wyjaśniać, lecz Sen uniósł dłoń, by przestał.
- Odejdź – rozkazał, na
co tamten skłonił się nisko i rozpłynął się w powietrzu.
Po
kilkunastu minutach dryfowania, Senna zanurzyła się i zanurkowała ku kolorowemu
dnu. Wokół niej pływały kolorowe, rajskie ryby – potęga snów nie miała granic, tutaj
wszystko było możliwe. Spojrzała do góry, lecz nie zauważyła swojego towarzysza
ucieczki. Powoli wypłynęła na powierzchnie. Odgarnęła z twarzy mokre, splątane
włosy i rozejrzała się dookoła. Prawie serce jej stanęło, kiedy na brzegu
ujrzała Sen, a nieco za nim swojego ojca. Zaschło jej w gardle, kiedy zauważyła
zachmurzoną twarz swego przyjaciela. Spojrzała na Śmierć i na malujący się na
niego twarzy wyraz niezadowolenia – tym właśnie dorzucił drwa do buchającego z
jej serca ogniska żalu i gniewu.
Bez pośpiechu płynęła w
ich stronę. Kiedy wyszła z wody, Sen nakrył ją swoją peleryną, a ona tylko
przeszła obok niego z obojętnością.
- Cześć Śnie –
powiedziała, kiedy już go minęła.
- Twój ojciec chciał z
tobą po… - zaczął Sen, lecz ona mu przerwała.
- Czekałam na niego rok
czasu, więc cokolwiek by chciał, to może poczekać.
Śmierć stał
niewzruszony, jakby ta wymiana zdań nie była o nim.
- Poczekaj… - Sen
złapał dziewczynę za dłoń i zmusił, by przystanęła. Przewróciła oczami
i nadal nie patrząc na swojego ojca zapytała:
- O co chodzi?
- Porozmawiamy, kiedy
ona się przebierze i wysuszy. Czekam w salonie – Śmierć również na nią nie
patrzył i rozpłynął się w powietrzu. Senna poczuła, że ze złości rumienieje.
Zacisnęła dłonie w pięści i przez moment poczuła, jak jej moc otacza ją
niczym niepowstrzymana aura. Sen przyłożył do jej ramienia rękę.
- Miałaś nie uciekać z
zajęć – przypomniał jej łagodnie Sen.
- Po co mi one, jeśli
nie mogę stąd odejść i wykorzystać tą wiedzę w praktyce?
- Później o tym
porozmawiamy. Nie wiem czego chce twój ojciec, więc lepiej będzie jeśli się
pospieszymy.
- Niech sobie poczeka –
mruknęła tylko, ale później ujęła nadstawioną dłoń Snu i znaleźli się w
zamku. Próbując jak najbardziej się nie śpieszyć wytarła się ręcznikiem,
wysuszyła włosy i przebrała się w obcisłe, ciemne dżinsy i butelkowo zieloną koszulę
z podwiniętymi do łokci rękawami. Później majestatycznie powoli zeszła boso po
schodach i skierowała się do pokoju, gdzie czekali na nią mężczyźni. Usiadła na
fotelu w najdalszym kącie pokoju, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce.
- Czuję, że twoja moc staje
się coraz mniej stabilna – zaczął Śmierć, nie zawracając sobie głowy wstępem. –
Nigdy bezpośrednio ci tego nie zakazałem, ale w związku z rozwojem tej mocy,
muszę stanowczo ci przypomnieć, że nie masz prawa opuszczać tego miejsca.
Stanowisz zagrożenie dla żywych istot i możesz zachwiać równowagę, którą my
pielęgnujemy.
Senna nabrała głośno
powietrza, nie spodziewając się takich słów.
- Umiem kontrolować
swoją moc – wycedziła.
- Nie umiesz. Przed
chwilą dałaś ku temu przykład, czyż nie? – odpowiedział jej z chłodem, na
co spuściła na moment wzrok. – Jesteś w połowie człowiekiem, a żaden człowiek
nie jest w stanie jej kontrolować.
- Chcesz mi powiedzieć,
że mam tutaj spędzić całą wieczność?
- Tak.
- Przychodzisz po całym
roku nieobecności i myślisz, że cię posłucham? – Senna wstała, podnosząc głos.
Sen również wstał, obserwując jak powietrze wokół ciała dziewczyny gęstnieje i
ciemnieje, a oczy błyszczą kryształowym, nieludzkim blaskiem. Tylko Śmierć
nadal spokojnie siedział, pierwszy raz tak jawnie się jej przyglądając.
Senna czuła rozpacz i
gniew. Była zła na siebie, że nie zachowała powagi – dobrze wiedziała, że
Śmierć ma rację co do tego, że nie potrafi opanować tej mocy. Ale gdyby
ćwiczyła… była pewna, że w końcu by jej się udało.
Widziała, jak Sen
zbliża się do niej powoli i łapie za ramię.
- Senna, weź się w
garść – usłyszała jego głos w oddali. Pod wpływem jego dotyku zdołała się nieco
uspokoić. Moc zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, lecz dziewczyna nie
usiadła, tylko skrzywdzonym wzrokiem patrzyła na swojego ojca.
- Właśnie o tym
mówiłem. Wiesz, że jeśli teraz znalazłby się przy tobie jakiś człowiek to nie
przeżyłby tego? – zapytał retorycznie i wstał z fotela. Senna zacisnęła zęby,
nie chcąc powiedzieć czegoś, czego później będzie żałowała. Później Śmierć
spojrzał przeciągle w jej oczy, a jego twarz przez sekundę zdawała się
złagodnieć, lecz kiedy dziewczyna mrugnęła on odwrócił się od niej, więc nie była pewna, czy jej się nie przewidziało.
- Mam nadzieję, że
zrozumiałaś – powiedział na odchodne i zniknął. Z trudem powstrzymała łzy i
odpychając Sen pobiegła do swojej sypialni. Rzuciła się na łoże, wtulając swoją
twarz w poduszkę, która stłumiła nieco jej szloch.
Usłyszała pukanie do
drzwi.
- Senna? – Sen mówił
cicho i łagodnie.
- Czego chcesz?
- Porozmawiać –
odpowiedział jej i otworzył drzwi. Podszedł do jej łóżka, a ona podniosła się
do siedzącej pozycji, ukrywając twarz we włosach. Sen przykucnął przy niej,
próbując zmusić ją, by na niego spojrzała.
- Naprawdę mogę nauczyć
się panować nad tą cholerną mocą – powiedziała, a Sen nie zwrócił nawet
uwagi na jej słownictwo.
- Wiem o tym, skarbie –
powiedział z pewnością, sprawiając, że nareszcie na niego popatrzyła. Na jej
twarzy malowało się zdziwienie.
- Naprawdę?
- Oczywiście. Też nie
jestem zadowolony z tego, co powiedział Śmierć. Musisz tylko zrozumieć, że on
też ma trochę racji.
- Ale mam prawo stąd
wyjść!
- Masz. Myślę, że
jestem w stanie coś z tym zrobić. Ale będziesz musiała pamiętać, że masz mnie
słuchać i żadnych ucieczek! – uśmiechnął się do niej tajemniczo i wstał.
- Pokażesz mi świat
ludzi? – w jej głosie słychać było niedowierzanie.
- O ile potrafisz
dochować tajemnicy – mrugnął do niej, a w następnej sekundzie złapał ją
w talii, kiedy skoczyła na niego i objęła rękami jego szyję.
- Dziękuję –
powiedziała z podnieceniem i pocałowała go w policzek. Zorientowawszy się, co
zrobiła zarumieniła się delikatnie i odsunęła od niego. Sen również nie
skomentował ani jej rumieńca, ani pocałunku – wyszedł z jej sypialni życząc jej
słodkich snów z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Od tamtego czasu w sekrecie zwiedzali świat żywych. Sen
pokazywał Sennie najpiękniejsze miejsca, pokazywał kulturę różnych ludzi,
tłumaczył to, czego nie rozumiała. Co tydzień robili sobie wycieczkę, tam,
gdzie Senna zapragnęła się znaleźć. Jednocześnie nakazał jej, by codziennie
ćwiczyła medytacje i sposoby na szybkie uspokojenie. Najgorszym jej wrogiem
były właśnie nerwy.
Czas zawsze płynie do
przodu. Najważniejsze jest to zrozumieć. Jednak Pan Śmierci nie chciał odcinać
się od przyszłości, ani nie chciał jedynie o niej pamiętać. Chciał nią żyć.
Żyjąc przeszłością mógł
przecież obudzić jej demony, które zdawały się odejść w zapomnienie. A to
nie zwiastowało niczego dobrego – ani dla niego, ani dla jego córki.