W
królestwie Śmierci najpiękniejszy jest
zmierzch – zmierzch nadchodzący po dniu Życia. Nieprawdziwe Słońce
prześwituje niemal schowane za łagodnymi pagórkami, tworzy delikatnie igrające
cienie. To królestwo nie znajduje się w żadnym świecie stworzonym przez Życie.
To Serce Śmierci, zupełnie w innej rzeczywistości położone. Bez swego Pana nie
może istnieć, bo to on jest swym domem. Królestwo zawsze istniało, a Śmierć je
tylko wizualizował.
Niewielu
z żywych miało zaszczyt je ujrzeć – nawet martwi nie zawsze tam trafiają.
Jednak każda istota, która umarła go zaznała –
w większym lub mniejszym stopniu. A każdy kto widział mógł
potwierdzić, że jest niesamowite.
Królestwo
Śmierci jest pełne spokoju. To bezgraniczne tereny, na których nie zazna się
krzty cierpienia. Kiedy ktoś tu wejdzie od razu czuje ulgę.
W
Sercu Śmierci panuje wieczna jesień – zależnie od nastroju swego Pana grzeje
słońce, lub jest pochmurnie i deszczowo. Z drzew nigdy nie spadną wszystkie
liście, chociaż ciągły, przyjemny wietrzyk niemal przez cały czas uparcie
próbuje je zerwać i sprawić, by wszystkie poleciały niczym złote ptaki do
nieba, odsłaniając nagość gałęzi. Liście te mienią się odcieniami złota,
czerwieni i brązu, tańcząc do muzyki wiatru znany tylko sobie taniec.
Ta
rzeczywistość ciągle trwała, trwa i ciągle trwać będzie.
Pośrodku
Królestwa – chociaż tylko Śmierć może być pewien, że to faktycznie środek,
znajduje się ogromny zamek. W wąskich, wysokich oknach odbija się słońce,
strzeliste dachy rzucają tajemnicze cienie na mury, a kamienne gryfy osadzone
na gzymsach obserwują całą krainę.
Przed
zamkiem, od strony zachodu znajduje się ogromny dziedziniec, na którym stoją
piękne, nie wykonane ludzkimi rękoma posągi, przedstawiające Śmierć, Sen i
Życie – każdy posąg idealnie podkreślał charakter każdego z nich. W znacznej
odległości od innych stał jeszcze jeden posąg – podniszczony i pokryty mchem,
lecz mimo wspaniałości pozostałych był on najcudowniejszym z nich. Posąg
Nadziei.
Śmierć
chociażby próbował nieskończoną ilość razy nigdy nie pozbyłby się posągów. Były
wyryte w jego sercu, chociaż nie było powiedziane, że taka była jego wola. To
była jego rodzina – może nie płynęła w nich ta sama krew, lecz w każdym z nich
znajdowała się ta sama cząstka, dzięki której powstali, ten sam pierwiastek
Stwórcy. Niektórych rzeczy nie można wymazać z serca, a rodzina z pewnością do
nich należy.
Po
obu stronach olbrzymich, masywnych, żelaznych wrót siedziały dwa gryfy,
identyczne jak te, które obserwowały świat z góry, tyle, że wykonane ze złota.
Na pierwszy rzut oka wydawały się być nieruchome, lecz po obdarzeniu ich
sylwetek większą uwagą można było zauważyć delikatne unoszenie się
i opadanie piersi. Byli to strażnicy, którzy bez zgody swego Pana nikogo
nie mogli wpuścić do jego zamku.
Wchodząc
przez wrota ukazywał się oczom ogromny hol o marmurowej, lśniącej posadzce, na
której igrały płonienie z powieszonego na wysokim sklepieniu, kryształowego
żyrandolu. Przedsionek ten miał kształt półkola, a wieńczący go miękko sufit
pokryty był malowidłami, jakich oko nigdy nie widziało. Naprzeciwko wejścia znajdowały
się szerokie, wyściełane czerwonym dywanem schody, a następnie rozwidlające się
w dwie strony drogi. Zimne, bordowe ściany, od połowy pokryte ciemną boazerią
nie były przez nic zdobione, jedynie co jakąś odległość można było ujrzeć wątle
palącą się świecę podtrzymywaną przez złoty, misterny ornament kwiatowy. Każdy
z korytarzy od zewnętrznej strony wypełniony był drzwiami prowadzącymi do
przeróżnych pokoi. Można było również spostrzec, że każdy korytarz zakręcał
łagodnie ku środkowi, a świadczył o tym fakt, że co parę metrów droga była
ukryta i odsłaniała się stopniowo. W połowie drogi, zarówno lewego jak i
prawego korytarza znajdowały się nieco węższe schody, prowadząc do jeszcze
innych pomieszczeń. Później korytarze
łączyły się i prowadziły do ogromnej sali w której Śmierć zwykł się
posilać.
Lecz
chociaż w zamku było setki pomieszczeń – sypialni, bibliotek, bawialni, pokoi
muzycznych, ptaszarni, oranżerii i innych, być może nieodkrytych jeszcze nawet
przez Śmierć, to żaden z nich nie równał się w wyjątkowości z pokojem, do
którego nie prowadziły żadne drzwi. Znajdował się on w sercu zamku i tylko
Śmierć decydował kto do niego wejdzie i kto z niego wyjdzie. Zwykło się na
niego mówić „Pokój bez Drzwi”, a jaśniej mówiąc był to pokój Śmierci, gdzie często
przyjmował gości.
Był
on kolisty, sklepienie miał wysokie, a na dodatek był cały marmurowy, potęgując
jego monumentalizm. Mimo, że nie znajdowało się tam żadne źródło światła
panowała tam jasność, oczywiście, jeśli Śmierć tego chciał. Na środku marmurowe
schody pięły się w górę, zataczając delikatnie niby-spiralę, a na ich szczycie
usytuowany był ogromny, misternie zdobiony tron ze złota, , na którym Władca
Śmierci zwykł zasiadać. Z Pokoju bez Drzwi mógł obserwować co się dzieje
w każdym zakątku swojej krainy. Pokój ten był również na tyle zaciszny, że
Śmierć chętnie oddawał się w tym miejscu wirom myśli, na które podczas swoich
obowiązków nie ma czasu zwracać uwagi.
Pokój
Śmierci może nie miał stałych drzwi, przez które można się do niego dostać, lecz
jego bezwarunkową zaletą było to, iż Śmierć tworząc do niego drzwi wyjściowe
może znaleźć się w każdym miejscu, o którym w danym momencie pomyśli. Jest to
bardzo przydatne, zwłaszcza jeś!li ktoś ma tak wymagającą i odpowiedzialną
„pracę”.
I
to właśnie był jeden z tych momentów, w których Śmierć siedział na tronie
i rozmyślał. Wydawałoby się, że nie ma on czasu na spokojne siedzenie i
oddawanie się analizie myśli, przecież we wszystkich światach co ułamek sekundy
giną różne istoty, lecz dla niego Pan Czas płynie zupełnie w inny sposób, dla
nas zupełnie niepojęty.
Pan
Śmierci całą swą uwagę myśli skupiał dzisiaj na swej siostrze. Wiedział, że
Życie nienawidzi go za coś, na co on nie ma wpływu i ostatnimi czasy miał
niemiłe wrażenie, że siostra ma jakieś plany wobec niego. Wywnioskował to z
tego, że przez ostatnie dwadzieścia ludzkich lat ani razu się nie spotkali, a
na ostatnim spotkaniu patrzyła się na niego tylko, powodując, że czuł się
zupełnie bezbronny i pełen obaw. Życie była od niego starsza i wiedział, że
dysponuje potężną mocą – córkami.
Każdy
wszechświat, każda galaktyka, każda planeta, każda gwiazda powstały bardzo
dawno temu. Pan Czas odmierzał już wtedy ilość sekund, minut, godzin, dni i lat
istnienia, siedząc w swoim królestwie pełnym tykających, przeróżnych zegarów,
od słonecznych, przez piaskowe klepsydry, ogniowe, po elektroniczne, kwarcowe i
atomowe. W królestwie Czasu jest zapisana cała historia istnienia, z
dokładnością co do sekundy. Czas, który wydawałby się najstarszy z wszystkich
istnień, wie jednak, że nie jest to prawdą. Są istoty starsze od niego, starsze
o jednostki dotąd jeszcze nieodkryte nawet przez niego.
Na
początku było Życie. Życie pewnego razu sprawiło, że powstał wszechświat,
uznawszy wcześniej, że jest on niezbędny, aby mogło się rozwijać. Jako że Czas
nie był znany Życiu trwało to wiele lat. Powstały pierwsze gwiazdy,
pierwiastki, planety, atmosfery, żyjątka – Życie rozwijało się.
Życie
przybrało postać kobiety – kiedy Ziemia po której ludzie stąpają jeszcze nie
istniała tworzyła inne planety, inteligentne skały, idealne kryształy,
pierwiastki, których ludzie nigdy nie odkryją, Słońca i różne inne byty. Życie
była wtedy piękna. Jej sylwetka była świetlista, bez żadnej skazy, jej oblicze
było dobre, bo tylko takie rzeczy tworzyła. Z każdym jej oddechem było jej
coraz więcej, była wszędzie. Była w ogniu, w próżni, w składzie gwiazd.
Lecz
kiedy wszechświata jeszcze nie było, Życie otrzymało swoje rodzeństwo –
bliźniaki Śmierć i Sen, młodsze od niej o wieczność, chociaż wydawało jej się,
że zaledwie o oka mrugnięcie.
Pierwszym
bliźniakiem, którego ujrzała Życie był Sen, o białej czuprynie i głębokich
niczym studnia, szarych oczach. W umysłach istot kształtował obrazy, tylko
wtedy, kiedy byli w spoczynku. Pokochała go, ponieważ zrozumiała, że Sen jest
równie potrzebny co ona. Dopełniali się nawzajem dając wszystkim szczęście.
Lecz Życie nie wiedziała, że każde istnienie przez nią stworzone czeka kres.
Zrozumiała to dopiero wtedy, kiedy ujrzała drugiego brata.
Był
to Śmierć. Wyższy od niej, z bladą skórą, bledszą niż kiedykolwiek widziała.
Rozczochrane, krucze włosy opadały mu na oczy. Dopiero po chwili je ujrzała –,
miał je czarne, błyszczące niczym kryształy. Na jego twarzy nie było uśmiechu.
Życie wiedziała, że jego rola jest zupełnie przeciwna do jej i była wrogo do
niego nastawiona, chociaż rozumiała, że taka jest wola Stwórcy.
Rodzeństwo
było świadome, że ma przed sobą nieskończoność. Życie na każdej planecie
tworzyło coś innego, Sen kształtował inne marzenia, Śmierć przychodził w
różnych momentach. Długo po tym, jak powstał Pan Czas Życie stworzyło człowieka
na podobieństwo siebie – nie było bowiem takiego ciała na żadnej innej planecie
w żadnym innym świecie.
Kiedy
powstał człowiek Życie poczęła się zmieniać. Ludzie byli istotami, które miały
w sobie coś więcej niż inne. Coraz częściej wybierali zło, czyli to, czego
Życie wcześniej nie widziała i nie znała. Jej postura robiła się coraz cięższa,
skóra pokrywała się siatką z czerwonych nitek, zęby zepsuły się, oddech miał
ohydną woń. Urodziła ona Pychę,
Chciwość, Nieczystość, Nieumiarkowanie, Gniew, Zazdrość oraz Lenistwo, które
sprawiały, że ludzkość miała zginąć. Ludzie jednak nie chcieli końca, więc
zaczęli czcić bogów, których sami wymyślili, każdy z tych bogów zaczynał istnieć
bez ingerencji Życia.
Ludzie
cenili Życie, kochali dobry Sen, lecz wobec Śmierci byli zdystansowani. On
jednak nie przejmował się tym, gdyż wiedział, że oni przeminą, kiedy on będzie
trwać. Sen, chcąc by Śmierć poczuł się lepiej stworzył Cauchemara, koszmar,
który był bratem Revasserie, czyli marzenia sennego. Śmierć był wdzięczny
bratu, lecz nawet to nic nie zmieniło. Wędrował po świecie zbierając żniwo,
odwiedzając bogów, nawiązując kontakt z ludźmi. Z nudów zawierał pakty, które
sprawiały, że ludzie stawali się nieśmiertelni, wdawał się w romanse z
boginiami różnych panteonów. Po wielu latach zrozumiał, że ludzie zawsze będą
się bali końca życia, chociażby podświadomie i pogodził się z tym.
Śmierć
zauważył, że ludzie obwiniają go za coś, na co on nie ma wpływu. Na żadnej
innej planecie nie spotkał istot, które miałyby coś przeciwko zakończenia
swojego żywota, bo każdy koniec to przecież również początek. Śmierć bowiem nie
przychodzi bez powodu, a powody dla których przychodzi tworzy nie kto inny jak
człowiek. Oczekująca na dziewiąty miesiąc kobieta obwiniała go za to, że
poroniła, chociaż sama piła za dużo alkoholu. Ośmioletni chłopiec płakał nad
przejechanym psem, przeklinając Śmierć, że mu go odebrał, podczas gdy parę dni
wcześniej rzucał w niego kamieniami. Młoda kotka miauczała ze złością i żalem
do niego, bo ludzie zabili jej nowo narodzone kocięta. Przecież to nie on
decydował o tym kiedy ma przyjść, lecz sami ludzie. Paląc tytoń wydają na
siebie wyrok, przechodząc na czerwonym świetle kuszą los, zażywając narkotyki
sami decydują się na wcześniejsze odwiedziny Śmierci.
Inteligentne
skały, które żyją na pewnej planecie same domagają się końca, bo wiedzą, że na
ich miejsce powstaną nowe, być może jeszcze piękniejsze.
Stworzenia
z odległej galaktyki, których wygląd zmienia się z dnia na dzień – raz są
małymi mrówkami, by nagle zmienić się w olbrzymie dinozaury – traktują Śmierć
jak coś naturalnego, kiedy czują, że nadchodzi ich czas po prostu kładą się,
zamykają oczy i czekają.
A
ludzie? Ludzie nie mogą się pogodzić z tym, że taki jest los każdej istoty
żywej. Nie myślą o tym, że kiedyś będą musieli odejść z tego świata, chcą żyć
wiecznie, chociaż życie teraz jest często straszniejsze od tego, co czeka ich
po śmierci. Nie dopuszczają myśli o końcu do swoich umysłów, chociaż często
sami zabijają swoich pobratymców.
Zaiste,
ludzie są zabawni – pomyślał Śmierć.
Mówiłam coś, że Twoje opisy są genialne? Po prostu uwielbiam <3 Osobiście w książkach nienawidzę długich opisów, ale u Ciebie po prostu je pochłaniam.
OdpowiedzUsuńJeszcze nie ogarniam, co prawda do czego całość zmierza, ale już się robi interesująco, nawet bardzo. I nie mogę się doczekać, aby przeczytać kolejny rozdział, niestety teraz nie mam za wiele wolnego czasu :(
Dark Queen bardzo dziękuję za naprawdę inspirujące komentarze. Muszę przyznać, że pierwsze dwa rozdziały faktycznie nie zdradzają za wiele - obawiałam się, że trochę zanudzają, lecz są niezbędne. Mam nadzieję, że wytrwasz do końca I oczywiście zachęcam do dalszego komentowania. Jestem fanatyczką obszernych opisów i jeśli będę przeszkadzała to z góry przepraszam. A co do tego cytatu, który ci sie spodobał... wena mnie czasami strasznie atakuje ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zaprosiłaś mnie, więc jestem. Postanowiłam od razu skomentować.
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest genialne. Piszesz opisy tak, że w ogóle się nie nudziłam. Jak dorwe laptopa to dam do obserwowanych.
Pisze ten komentarz teraz, ponieważ uznałam, że lepiej to zrobić wcześniej. Mianowicie mam podobne opowiadanie do Twojego, naprawdę. Nie chcę abyś myślała, że coś zgapiłam. Mam nadzieję, że mi uwierzysz. Trochę dziwnie wyszło...
No idę czytać dalej. Mam naszieję, że uda mi się wszystko dziś nadrobić.
Pozdrawiam:)
Cieszę się, że Ci się spodobało :) jeśli piszesz coś podobnego to jak dla mnie to świetnie! Zresztą wciąż oczekuję Twojego nowego rozdziału, bo sam początek Twojego opowiadania wywołał u mnie gęsią skórkę ;) dla niektórych początek mojego opowiadania może wydać się nudny, lecz jest konieczny- trzeci rozdział jest już bardziej kkonkretny ;) czekam na dalsze opinie i dziękuję za komentarz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Igrająca ze Śmiercią
Piękna bajka, wręcz taka legenda, coś na wzór mitu o śmierci, życiu i śnie, oraz siedmiu grzechach głównych i bogach. U ciebie wszystko wynika z czegoś. Nie ma niczego przypadkowego. Mnie zachwyciło, dlatego zamierzam przeczytać całość. Proszę jednak o cierpliwość bo nadrobienie trochę mi zajmie, gdyż masz na blogu już sporo rozdziałów.
OdpowiedzUsuńPS. Ta muzyczka do góry mnie denerwuje, bo sama się włącza, przy każdym dodaniu komentarza, niekiedy też podczas zmiany na kolejny rozdział (nie każdy ma ochotę podczas czytania słuchać muzyki).
PS 2. Nie wiem czy już mówiłem, że na twoim blogu brak funkcji "powiadom mnie o odpowiedziach" więc gdybyś mi odpowiedziała to daj mi znać i wrzuć link do rozdziału, gdzie dałaś odpowiedź.
Pozdrawiam.
Faktycznie trochę zaczyna nużyć, jest niczym taka bajka na dobranoc dla nieco starszych dzieci, ale mimo wszystko sam pomysł jak i wykonanie genialne i wydaje mi się, że taki wstęp jest konieczny by później przejść do akcji. W mitologii też wszystko zostało najpierw przedstawione w nudny sposób, a później zaczęły się zdrady, nieślubne dzieci, itd. Nasze biblia też ma nudny początek "stworzenie świata".
OdpowiedzUsuńTak więc lecę na zakupy, zrobię obiad, a później wygospodaruję dla samej siebie chwilkę by nadrobić twój blog w całości lub w większej części, bo nie lubię czytać po łebkach, powoli, ja jak już się za coś zabieram i to coś mnie wciągnie to potrafię w całą noc nagonić zaległości i przeczytać kilkadziesiąt rozdziałów.
I LOVE IT :-3
OdpowiedzUsuńBrak mi słów.
Cudownie stworzylas rzeczywistosc.
Swiat przedstawiony stal przed mymi oczyma jak żywy - niesamowity, nie z tej Ziemi, tajemniczy, pociagajacy...
Przecież ty stworzylas na nowo opis stworzenia świata - wielkie brawa !
Twoja wizja jest nie tylko oryginalna - nie spotkalam sie z taką - ale i piekielnie cudowna, wyciągająca i... i uau.
Może juz starczy tych epitetów bo mi braknie słownika na kolejny rozdział xD